poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych Świąt!



Wszystkim Czytelnikom życzę zdrowych, spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia, 
pachnącej choinki, góry prezentów i smacznych wigilijnych potraw! 
A w Nowym Roku pomyślności, sukcesów i spełnienia wszystkich planów i marzeń!


czwartek, 20 grudnia 2012

Sypialnie warszawskie, cz. 2 (Saska Kępa). Praga, podejście drugie: Francuska



Ulica Francuska jest główną arterią Saskiej Kępy, która pod względem administracyjnym należy do Pragi (dokładniej: Pragi Południe). Jakże różni się jednak od reszty tej dzielnicy! O ile nieruchomości na biedniejszej Pradze Północ uchodzą za niedrogie, tak tutaj za dom trzeba zapłacić majątek. Już od lat Saska Kępa cieszy się świetną sławą, mieszczą się tu ambasady i mieszkają wysoko sytuowani ludzie. Można by ją porównać do nowojorskiego Williamsburga – modnej dzielnicy artystów położonej poza Manhattanem.

sobota, 8 grudnia 2012

Sypialnie warszawskie, cz. 1 (Powiśle)


Któż, poza samymi mieszkańcami, zagłębiałby się w spokojne uliczki dzielnic, w których stoją tylko domy i może jakiś sklepik osiedlowy? Takie miejsca są tylko po to, by w nich mieszkać, a resztę spraw i tak załatwia się w centrum...W Warszawie jednak rzeczy mają się inaczej. Ponieważ niewielka liczba zabytków przetrwała wojnę w nienaruszonym stanie, to właśnie takie dzielnice mieszkalne są źródłem inspiracji. Stare modernistyczne wille pamiętają jeszcze Piłsudskiego i skrywają wiele ciekawych historii. Nawet jeśli nie ma tam żadnych innych atrakcji, są to miejsca w sam raz na spokojną przechadzkę. 

środa, 21 listopada 2012

Wieczór z winem Jacob’s Creek



W ubiegły czwartek “Podróże od Kuchni” zostały zaproszone do restauracji "Papu" na kolację połączoną z degustacją win marki "Jacob’s Creek". Gościem wieczoru był Chris Morrison, australijski sommelier, który zadbał o to, by blogerzy wyszli z tego spotkania bogatsi o szereg ciekawych informacji na temat win oraz ich łączenia z potrawami. 

Sześciodaniowa kolacja trwała aż cztery godziny i wystawiła na ciężką próbę pojemność naszych żołądków, tym bardziej że serwowane porcje nie były bynajmniej ulgowych rozmiarów. Wszystkie dania były jednak tak dobre a wina -  doskonale do nich dopasowane, że robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by nic na talerzu nie zostawić, tym bardziej, że miła atmosfera oraz odpowiednia temperatura serwowanych trunków znakomicie sprzyjają konsumpcji. Zaznaczę również, że danie wraz z dobranym do niego winem (czy na odwrót?) stanowią całość, jako że wino pomaga wydobyć z jedzenia głęboki smak i potrafi całkowicie odmienić oblicze potrawy. 

 Na pierwszy ogień poszedł tatar z łososia z ziarnami prażonego sezamu w towarzystwie wina Jacob’s Creek Chardonnay Pinot Noir. To właśnie ono najbardziej przypadło mi do gustu - zapewne dlatego, że generalnie lubię to, co musuje i nie jest wybitnie wytrawne. 

Następnie podano filet z dorsza z groszkiem cukrowym i bobem wraz z winem Jacob’s Creek Chardonnay. Ryba była delikatna, lecz przeszkadzała mi w niej kolendra, której nie lubię. Później przyszła kolej na grasicę w panierce z orzechów laskowych. To danie miałam okazję spróbować po raz pierwszy. Jest ono ponoć dostępne jedynie w dwóch warszawskich restauracjach. Orzechy moim zdaniem zdominowały smak grasicy, choć zwolennicy tego typu potraw pewnie by go docenili. Do tego podano wino Jacob’s Creek Chardonnay Reserve, które – jak wyjaśnił nam Chris Morrison – od Chardonnay różni się pochodzeniem (jest charakterystyczne dla konkretnego regionu). 

Kolejne dwa dania minęły pod znakiem win czerwonych. Najpierw na stole pojawiła się kaczka w śliwkowym balsamico wraz z winem Jacob’s Creek Shiraz Cabernet. Dowiedzieliśmy się przy tej okazji, że Australijczycy są jedynym narodem mieszającym Shiraz z Cabernet. Choć nie jestem ani wielką fanką kaczki ani czerwonego wina, obie rzeczy były naprawdę dobre. W tym momencie nikt już nie miał miejsca w żołądku na więcej, lecz oto zaserwowano danie, na które czekałam najbardziej: filet mignon z kryształami soli lawendowej oraz wino Jacob’s Creek Shiraz Reserve. Muszę przyznać, że tego wieczoru największe wrażenie zrobił na mnie sos do mięsa, a wszystko za sprawą ciekawej orientalnej nuty. 

I wreszcie nadszedł czas na deser, czyli truskawki zapiekane w zabaglione. Zdążyłam już zatęsknić na truskawkami, a te – w połączeniu z Jacob’s Creek Moscato – były wyśmienite. Samo wino lada chwila zadebiutuje na polskim rynku. Musujące i bardzo słodkie, jest wprost idealne na przyjęcie imieninowe lub sylwestra.  

Korzystając z okazji, zakończę ten wpis skróconą recenzją restauracji Papu. Przede wszystkim bardzo dobrze tu karmią. Ceny do niskich nie należą, lecz jest to po prostu porządna restauracja z (głównie) polską kuchnią utrzymaną na wysokim poziomie. Wystrój jest adekwatny do karty dań: elegancki, tradycyjny, ze smakiem. Miejsce znakomicie nadaje się na uroczystą kolację lub obiad z udziałem zagranicznego gościa.

niedziela, 18 listopada 2012

Przegląd kuchni amerykańskiej, cz. 2



Po powrocie ze Stanów postanowiłam odszukać takie miejsce w Warszawie, które najwierniej oddaje smaki Ameryki. Zamierzałam odwiedzić wszystkie restauracje, o których istnieniu wiedziałam, stąd też zebranie materiałów do tego wpisu zajęło mi sporo czasu. Część lokali odwiedziłam jeszcze zanim zaczęłam prowadzić bloga, tak więc nie mam ich na zdjęciach, ani nie pamiętam szczegółów karty dań. Zobaczcie, gdzie dostaniecie burgery o smaku zbliżonym do tych amerykańskich oraz gdzie można poczuć się jak w prawdziwym dinerze! Wyróżnione przeze mnie lokale zostały oznaczone pogrubioną czcionką. 

wtorek, 13 listopada 2012

Serfaus – Fiss – Ladis. Narciarski raj na ziemi.



Zima wpadła nas tylko na chwilę. Sypnęło śniegiem, ale stopił się on równie szybko jak spadł.  Nie ma już po nim najmniejszego śladu, a według prognoz na kolejny atak mrozu trochę jeszcze poczekamy. Tym niemniej, sezon narciarski oficjalnie się rozpoczął, a przynajmniej w krajach alpejskich, w których zawodnicy rywalizują już na pucharowych trasach. Przyszła więc pora na kolejną recenzję stoku. 

Marzec jest okresem, w którym chyba najchętniej wyjeżdżamy na narty: to wtedy przywozi się z gór opaleniznę, która mogłaby wskazywać co najmniej na pobyt w ciepłych krajach. Sama doceniam uroki białego szaleństwa w marcu. Z drugiej strony jednak przekonałam się również do podbijania stoków tuż po rozpoczęciu sezonu, czyli w listopadzie, grudniu i pierwszych dniach stycznia. Co prawda dzień jest wtedy krótki, nie wszystkie trasy są otwarte i ciężko jest trafić na ładną pogodę, ale z drugiej strony stoki świecą jeszcze pustkami, więc na 99% nie wpadniemy na żadną początkującą grupę, która „niechcący” zjechała na czarną trasę. 

Miejscem, które wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie i w którym miałam okazję pojeździć właśnie w takim niszowym okresie to Serfauss – Fiss – Ladis. Ośrodek oddalony jest o niespełna 100 km i ponad godzinę jazdy samochodem od Innsbrucka. Stąd już blisko do Szwajcarii i Włoch. Region ten rozciąga się między 1200 a 2820 m n.p.m. Za sprawą podziemnej kolejki łączącej trzy niegdyś niezależne ośrodki, jest to jeden z najbardziej rozległych obszarów narciarskich w Tyrolu, a nawet w całej Austrii. Zaskakuje jego niezwykle rozbudowana oferta: nawet patrząc na mapę ciężko jest zliczyć wszystkie trasy. A tych jest 212 km (o różnym poziomie trudności, z przewagą tras czerwonych), z czego 155 km to trasy sztucznie naśnieżane. W sezonie pracuje aż 70 kolejek i wyciągów. 

Serfaus - Fiss - Ladis od lat wychodzi naprzeciw potrzebom rodzin z małymi dziećmi, na które czekają tu szkółki z wielojęzycznymi instruktorami, place zabaw, specjalne tereny narciarskie dla maluchów i ścieżki dydaktyczne. Oprócz tras narciarskich, do dyspozycji jest niemal 120 km tras biegowych, 10 km torów saneczkowych, funparki, pomiary prędkości, muldy, trasy carvingowe, platformy widokowe, ponad 25 restauracji i barów i wiele wiele innych atrakcji. 

Jeżeli planujecie narty w Austrii ceny karnetów znajdziecie tutaj, natomiast mapę tras tutaj.

środa, 7 listopada 2012

Przegląd kuchni amerykańskiej, cz. 1



Hamburgery, KFC i Coca-Cola – dla większości ludzi są to pierwsze skojarzenia z kuchnią amerykańską. Chyba żaden inny kraj nie doczekał się tylu stereotypów na temat swojego narodowego jedzenia. Są one jednak jakże mylące, a rzeczywistość - całkiem odmienna i ci, którzy zetknęli się z prawdziwą amerykańską kuchnią wiedzą, o czym mówię. 

wtorek, 23 października 2012

Kilka przemyśleń na temat współczesnej kuchni rosyjskiej*

W ubiegłym stuleciu ustrój polityczny Rosji zmieniał się dwa razy: najpierw Imperium Rosyjskie przekształciło się w Związek Radziecki, zaś kilkadziesiąt lat później powstała Federacja Rosyjska. Podobną, krętą drogę przebyła rosyjska kuchnia. Kiedyś jadło się tam znacznie mniej wyszukane dania, ale stoły zazwyczaj uginały się pod ich ciężarem. Dziś Rosjanie często powracają do sowieckich tradycji kulinarnych i wiele restauracji nawiązuje do przeszłości wystrojem czy serwowanymi potrawami. Z drugiej strony, w dużych miastach ceni się to, co jest modne i na każdym rogu otwierają się kolejne restauracje z sushi. Należy pamiętać, że w tym rozległym kraju miesza się wiele wpływów, a poszczególne regiony różnią się od siebie pod kątem kuchni. W całej tej mozaice Polski turysta odnajdzie jednak wiele znajomych smaków.

Tytułem wstępu, należy się kilka słów na temat podstawowych dań kuchni rosyjskiej. Rodowity Rosjanin nie obejdzie się bez przekąsek, którymi mógłby zagryźć toasty. Zgodnie ze stereotypem, nikt tu za kołnierz nie wylewa: szampan na śniadanie – przynajmniej w hotelach – nie jest wcale niecodziennym widokiem, natomiast w parze z obiadem idą wódki i nalewki. Spośród napojów bezalkoholowych koniecznie trzeba spróbować herbaty, która dzięki długiej tradycji parzenia (w samowarze) ma tu niezwykle głęboki smak. Często słodzi się ją miodem lub znakomitymi dżemami. Równie smaczne są rosyjskie owocowe kompoty.
Ważną rolę odgrywają tu ryby, a wśród nich śledź, jesiotr i łosoś, które pojawiają się w np. sałatkach. Oczywiście jest też kawior: czarny lub czerwony, znacznie tańszy niż w innych częściach świata. Jedną z cech wspólnych kuchni polskiej i rosyjskiej jest zamiłowanie do zup. Tutaj królują: barszcz, szczi (kapuśniak), soljanka (zupa na mięsie lub rybie, z dodatkiem warzyw) czy okroszka (chłodnik na kwasie chlebowym). Narodową potrawą są także pierogi z rozmaitymi nadzieniami, choć nazewnictwo może wprowadzić nas w błąd, gdyż tradycyjne syberyjskie pierożki nadziewane mięsem to pielmieni, natomiast pierogami Rosjanie nazywają równie popularne bułeczki o kształcie np., rogalików z kapustą, grzybami, czy też mięsem w środku, sprzedawane na ogół w wyspecjalizowanych piekarniach. Na słodko lub na słono można podawać bliny, czyli placuszki tradycyjnie przygotowywane z mąki razowej lub żytniej, chociaż współcześnie - raczej z białej. Wreszcie, na deser Rosjanie jedzą ciasta i ciasteczka, w tym pierniczki oraz wszelkie wypieki na bazie sera (np. socznik, czyli kruche ciasto z nadzieniem z twarogu), który jest jednym z najbardziej obecnych produktów w tej kuchni. Przed śniadaniem najlepiej smakuje natomiast syrok - batonik z twarożku polany… czekoladą. 

Rosja jest jednym z tych krajów, w którym międzynarodowe bary szybkiej obsługi nie podbiły jeszcze serc mieszkańców, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak te rodzime. Według statystyk, tylko 33% ludności w wieku od 20 do 40 roku życia odwiedza tego typu lokale. W Sankt Petersburgu odsetek ten wynosi zaledwie 12%. Do najpopularniejszych fast foodów należą Mc Donald’s, Czajnaja łożka, Rostick’s KFC i Tieriemok. Dwie z tych sieci oferują tradycyjne rosyjskie dania i sukcesywnie przejmują klientów restauracji zachodnich. Ponadto popularne są bary szybkiej obsługi z elementami kuchni chińskiej, włoskiej i japońskiej (patrz: www.trade.gov.pl).  Czajnaja łożka za główny strategiczny cel stawia sobie odrodzenie rosyjskich tradycji kulinarnych. Sieć posiada bary w 64 miastach – większość w Sankt Petersburgu i Obwodzie Leningradzkim. Tieriemok serwuje bliny z najróżniejszymi dodatkami. Sieć ta została założona w 1998 roku Moskwie, ale szczególną popularność zyskała w Sankt Petersburgu, gdzie posiada dziś ponad 30 restauracji i ponad 40 kiosków, które zlokalizowane są na ogół przy stacjach metra. W Moskwie Tieriemok ma w sumie ponad 60 punktów sprzedaży. Innym lubianym przez Rosjan barem jest założona w 1998 roku Kartoszka, w której dostaniemy pieczone ziemniaki z różnymi dodatkami. Tego typu bary są znakomitym rozwiązaniem, jeżeli chcemy spróbować typowych rosyjskich dań, a zależy nam na zaoszczędzeniu pieniędzy i czasu.

Przy jednej z najbardziej zatłoczonych ulic Sankt Petersburga – Newskim Prospekcie stoi chyba najokazalszy „reprezentant” rosyjskiej kuchni czasów carskich, Jelisiejewski gastronom. W przepięknym secesyjnym gmachu, od momentu jego powstania (czyli początku XX wieku), mieszczą się  słynne delikatesy. W sklepie tym można dostać świeże pieczywo, słodkości, sery, wędliny i alkohole, choć tak naprawdę to unikalne wnętrza przyciągają do środka zwiedzających. Bogaty asortyment daje jednak pewne wyobrażenie o tym, jak jadały wyższe sfery sto lat temu i jaką drogę przebyła od tamtej pory rosyjska kuchnia. 
*Ten artykuł ukazał się wczoraj na stronie "Polska Gotuje". 
** Osobom zainteresowanym tematem Rosji polecam tego bloga.

czwartek, 18 października 2012

Przelotem i przejazdem



Czy to jadąc na wakacje samochodem, czy przesiadając się na lotnisku – mijamy niekiedy różne kraje, nie zatrzymując się w nich na dłużej niż na noc. Wpisujemy je na listę państw, w których byliśmy, gdyż mamy do tego pełne prawo, ale pozostają one dla nas nieodkryte. Przedstawiam poniżej listę krajów, w których byłam (i o których nie planuję napisać w najbliższym czasie w innym kontekście), ale o których wciąż niewiele mogę powiedzieć. Postanowiłam przy okazji znaleźć jakąś ciekawostkę na temat każdego z nich, tak aby mieć inspirację do kolejnej, dłuższej wizyty.

sobota, 6 października 2012

Najbardziej czekoladowe miejsca Europy*

Czekolada to bardzo wdzięczny produkt. Na świecie poświęcono jej wiele muzeów, zaś fabryki czekolady udostępnione do zwiedzania to gwarancja sukcesu. Jednak niektóre miasta, bardziej niż inne kojarzą się z tym słodkim wyrobem.

Bruksela
Dla wielu ludzi Belgia to przede wszystkim kraj piwa, frytek z majonezem, muli… i oczywiście czekolady. Już pierwszy spacer po zabytkowej starówce w Brukseli pozwala się o tym osobiście przekonać. Chyba w żadnym innym mieście na świecie nie ma tylu muzeów i fabryk czekolady, jak tu (najważniejsze z nich to Musee du Cacao et du Chocolat). W niewielkiej odległości od siebie znajdziemy firmowe sklepy takich wykwintnych marek jak Leonidas, Godiva, Neuhaus czy Wittamer. W Brukseli właśnie te niezliczone „smakowite” witryny robią największe wrażenie. Nie trzeba jednak wcale kupować pralinek, aby się zasłodzić. Ekspedienci, by zachęcić potencjalnych klientów, chętnie częstują ich czekoladkami o różnych kształtach i smakach.

Zurych
Któż nie zna czekolad Lindt, Toblerone czy Nestlé? To jeden z głównych produktów eksportowych Szwajcarii, której mieszkańcy spożywają ponoć najwięcej czekolady na świecie. Lokalnym jej prekursorem był Rudolf Sprüngli, który w 1845 roku otworzył pierwszą fabrykę w Zurychu. Dziś w tym mieście, oprócz sklepów z zegarkami, z pewnością nie brakuje właśnie tych z czekoladą. Najsłynniejsze z nich to Confiserie Sprüngli, Teuscher, Vollenweider i Markus. Część tych sklepów mieści się przy najważniejszej ulicy Zurychu - Bahnhofstrasse, pod którą ponoć znajdują się osławione skrytki bankowe. Każdy słynie również z wyrobu jakiegoś flagowego ciasta i przyciąga turystów dodatkowymi atrakcjami, np. możliwością podpatrzenia produkcji czekoladek. Szwajcaria uchodzi za bardzo drogi kraj i jedna mała pralinka z najmodniejszego sklepu potrafi kosztować tyle, co obiad. Taka cena gwarantuje jednak, że bardziej docenia się jej smak czekolady. 

Bludencja
To niespełna piętnastotysięczne miasteczko położone w zachodniej Austrii, niedaleko granicy ze Szwajcarią. Można tu się dowiedzieć, dlaczego austriackie dzieci wierzą, że krowy są… fioletowe! Tak, w Bludenz mieści się główna fabryka jednej z najpopularniejszych czekoladowych marek świata – Milki. Latem odbywa się tu doroczne święto czekolady (Internationales Milka Schokoladefest), którego sponsorem jest Milka – Kraft Foods Österreich. O ile pralinki Mozartkugel uchodzą za smakołyk dla koneserów (nie każdy lubi marcepan), tak po słodko-mleczną Milkę chętnie sięgają dzieci. W grudniu półki w austriackich sklepach zapełniają się rozmaitymi czekoladami i czekoladkami w świątecznych opakowaniach i każdy obcokrajowiec (nie tylko dziecko) z pewnością straci dla nich głowę!

Kolonia
Schokolademuseum jest jedną z najsmaczniejszych i najważniejszych atrakcji turystycznych Kolonii. Zaraz po słynnej Katedrze św. Piotra i Najświętszej Marii Panny (budowanej przez ponad 6 wieków), jest to najczęściej odwiedzane miejsce w regionie. Trudno się temu dziwić. Muzeum należy do koncernu Lindt & Sprüngli i jest jedną z największych tego typu placówek na świecie. Jego dokładne zwiedzenie może zająć nawet kilka godzin. W 1993 roku założył je ówczesny szef firmy Stollwerck - Hans Imhoffer. Muzeum jest malowniczo położone nad Dunajem, w odległości około 15 minut spacerem od ścisłego centrum miasta. Na powierzchni 4 tysięcy m2, na 3 piętrach  zgromadzono około 2 tysiące eksponatów przybliżających długą historię czekolady. W obrazowy i przystępny dla dzieci sposób przedstawiono cały proces produkcyjny – od zbiorów ziaren kakaowca po moment trafienia czekolady na sklepowe półki. Temu właśnie poświęcone są poszczególne wystawy. Dowiemy się na nich np. dlaczego biała czekolada jest biała, które starożytne cywilizacje doceniły smak tego wyrobu i jak dokładnie działa fabryka czekolady. Oczywiście, o w wszystkim przekonać się można przy pomocy własnych kubków smakowych (do biletu dołączana jest czekoladka). Równie zachwycający jest sklep, w którym dostaniemy nawet makaron czekoladowy.

*Ten artykuł ukazał się na łamach portalu polska-gotuje.pl.

sobota, 29 września 2012

Od pierwszego wejrzenia



To miejsce pobudza wyobraźnię i niesłychanie inspiruje. O tym, że muszę tam kiedyś pojechać i zobaczyć je na własne oczy, wiedziałam już od w chwili, w której przypadkiem natknęłam się na zdjęcie w wyszukiwarce. Nie musiałam wcale przeskakiwać nielegalnie przez ogrodzenie, wystarczyłby mi rzut oka z zewnątrz. Okazja nadarzyła się dość szybko, jako że Guzów oddalony jest ledwie o godzinę jazdy od Warszawy. Obok przedwojennych willi Podkowy Leśnej oraz industrialnej zabudowy Żyrardowa z przełomu wieków, był on jednym z celów naszej weekendowej wycieczki. 


Pałac Sobańskich w Guzowie uznawany jest za jedną z najcenniejszych pereł polskiej architektury XIX wieku. Rezydencja została wybudowana (a w zasadzie powstała w wyniku przebudowy późnobarokowego dworu Łubieńskich) na wzór pałaców francuskich, na zlecenie właściciela – Feliksa Sobańskiego. W nadanym przez niego stanie pałac wraz z otaczającym go parkiem przetrwały do 1915 roku. I wojna światowa wyznacza początek tej ponurej części historii.

Pomimo kiepskiego stanu, fasada budynku zachowuje wciąż piękno i daje wyobrażenie o tym, jak pałac wyglądał przed laty. Nie widać natomiast już tego, co znajdowało się w środku, czyli porcelanowych serwisów sprowadzanych z Belgii czy szkiców spod pióra Matejki. Park, którego chlubą były niegdyś sztuczne stawy i korty tenisowe, został zniszczony podczas I wojny światowej, kiedy w pałacu mieścił się szpital. Sobańskim udało się przywrócić posiadłość do dawnej świetności, lecz nie na długo. Podczas kolejnej wojny pałac rozgrabiły najpierw wojska hitlerowskie a potem – sowieckie. To tutaj Hitler świętował kapitulację Warszawy. Miały tu również miejsce masowe egzekucje, ale ginęli nie tylko Polacy. W trakcie ewakuacji żołnierze niemieccy zapomnieli o kilku swoich kolegach zamkniętych w piwnicy. Nie trudno się domyślić, jaki los ich spotkał po nadejściu Sowietów. Po wojnie dobra Guzowskie zostały znacjonalizowane, pałac zamieniono na biura cukrowni oraz mieszkania jej pracowników. Sobańscy odzyskali posiadłość dopiero w 1992 roku.

Aż dziwi fakt, że opuszczony pałac niszczeje od kilkudziesięciu lat i nikt nie zainwestował pieniędzy, by przerobić go na hotel. Podobno trwają już prace konserwatorskie, ale ich tempo jest bardzo powolne ze względu na brak środków. Jedynie przylegająca kaplica od dłuższego czasu służy parafii św. Franciszka de Valois. Tym niemniej Pałac Sobańskich zagrał już w filmie, serialu, reklamie i teledyskach:
Wszystko zaczęło się natomiast od tego zdjęcia.Moją kolejną inspiracją jest odnawiany właśnie Pałac Goetz w Brzesku, a w szczególności jego przepiękne wnętrza - tutaj też chciałabym kiedyś dotrzeć. 

czwartek, 13 września 2012

Chicago (mój czwarty dom) dla zaawansowanych



In the middle of nowhere – tak złośliwi mogliby określić lokalizację tego miasta. Można na to spojrzeć i z drugiej strony: port lotniczy O’Hare, najbardziej ruchliwy w kraju, jest głównym punktem przesiadkowym, a samo Chicago - przystanią dla podróżujących między Wchodem i Zachodem. Wielu z nich, zamiast jechać dalej, zostało tu na stałe. W efekcie powstała mieszanka różnych kultur i narodowości, a miasto paradoksalnie stało się najbardziej amerykańskim ze wszystkich… Stało się także żywym pomnikiem lat 30. Nie ma drugiego miejsca o tak autentycznej atmosferze tamtych czasów. 

środa, 5 września 2012

Warszawa – edycja limitowana. Widok z góry.

Drapacze chmur to teoretycznie atrybut metropolii, chociaż w Stanach Zjednoczonych niemal każde większe miasto posiada wieżowiec z tarasem widokowym i restauracją na jednym z ostatnich pięter. Centrum Warszawy zwykło się od jakiegoś czasu nazywać „polskim Manhattanem” ze względu na zagęszczenie wysokich biurowców i apartamentowców. Zastanawialiście się zatem kiedyś, czy nasza stolica widziana z XXX piętra Pałacu Kultury przypomina trochę Nowy Jork? 

środa, 29 sierpnia 2012

Warszawa – edycja limitowana. Podsumowanie sezonu letniego


Kiedy sięgam pamięcią kilka lat wstecz, przed oczami staje mi zaśmiecone i słabo zagospodarowane nabrzeże Wisły, które w dodatku uchodziło za niebezpieczne miejsce. Zazdrościliśmy Krakowianom, Gdańszczanom i mieszkańcom zachodnioeuropejskich miast, w których można było przyjemnie spędzać czas nad wodą. Na przestrzeni ostatnich 2-3 lat wiele się jednak w Warszawie zmieniło. Teraz najmodniejsze lokale powstają właśnie nad Wisłą, która zwłaszcza latem stwarza nam wiele możliwości mniej lub bardziej aktywnego wypoczynku.

środa, 22 sierpnia 2012

Warszawa – edycja limitowana. Filtry Warszawskie.


Jedną z najbardziej niezwykłych atrakcji Stambułu jest Cysterna Bazyliki (zwana też Pałacem Jerebatan). Ta podziemna komnata o wymiarach 143 x 65 m,  zlokalizowana w pobliżu Hagia Sofia,  to największa ze starożytnych cystern. Wybudowana w VI wieku na rozkaz cesarza Justyniana, miała zaopatrywać pałac cesarski w wodę podczas wojny, gdyby z jakichś powodów akwedukty przestały działać. Dziś Cysterna zachwyca bizantyjskim rozmachem, z jakim została wybudowana i 336 podświetlonymi marmurowymi kolumnami, które podpierając sklepienie, odbijają się w wodzie. Warszawiacy mają jednak swoją cysternę i nie muszą jechać do Turcji, by naocznie przekonać się, jak taki podziemny wodny świat wygląda.
Na górze: Stambuł. Na dole: Warszawa
Za datę powstania Filtrów Warszawskich uważa się rok 1886. Wybudowano je z inicjatywy pełniącego obowiązki prezydenta Warszawy Sokratesa Starynkiewicza - Rosjanina, który uważał, że taka pokojowa droga wprowadzania nowoczesnych rozwiązań i reform jest najlepszym środkiem do zjednania sobie polskiej ludności. Filtry to nie jedyna jego zasługa dla tego miasta.
Inwestycja została zrealizowana przez Wiliama Lindleya i jego syna. Niezbędne pomiary wykonali tak dokładnie, że do dziś Filtry działają w oparciu o rozwiązania z tamtych czasów, co jest ewenementem na skalę europejską. Zespół Stacji Filtrów Williama Lindleya od stycznia 2012 posiada status pomnika historii. Dzięki temu, choć ten teren to łakomy kąsek dla deweloperów, nie zostanie on zabudowany. W końcu zaopatruje w wodę 50% Warszawy.
Wieża ciśnień
Podczas zorganizowanych wycieczek przewodnicy dokładnie wyjaśniają historię oraz zasady funkcjonowania zakładu. W trakcie II wojny światowej Filtry zostały częściowo zniszczone. Jest to również okres, w którym pracownicy wsławili się uratowaniem wielu ludzi, przeprowadzając ich przez kanały. Turyści mają okazję odwiedzić zarówno te historyczne, jak i najnowocześniejsze budynki. Na pierwszy ogień idzie 40-metrowa wieża ciśnień, która już nie działa od 1924 roku. Ze względów bezpieczeństwa, po żeliwnych schodach wchodzić dziś już nie można, ale za to da się zajrzeć do środka. Kolejny żelazny punkt zwiedzania to filtry pospieszne, wybudowane w stylu art déco w latach 1930-1933. Elementy wyposażenia zostały wykonane z rzadkich materiałów, w tym orzecha włoskiego i marmuru kararyjskiego. Przepływająca tu woda była poddawana wstępnej filtracji, przed skierowaniem na filtry powolne. Te zaś robią z pewnością największe wrażenie: 6 grup podziemnych zbiorników pochodzących z lat 1883-1926 to niekończący się ciąg podświetlonych filarów, które przepięknie odbijają się w wodzie, tak jak w Stambule. Niestety, widok ten udostępniany jest naszym oczom tylko na kilkadziesiąt sekund i można odczuć niedosyt. Tym bardziej, że zbiorniki wody czystej, równie atrakcyjne wizualnie miejsce, są całkowicie wyłączone ze zwiedzania.
Filtry pospieszne
Co ciekawe, wypływająca z Filtrów woda (której można tu skosztować) nadaje się do bezpośredniego spożycia. Nie pijemy jej jednak, gdyż przepływa jeszcze przez rury, które mogą być w różnym stanie. Jeżeli po powrocie z wakacji z kranu leci brudna woda, oznacza to, że rury są stare i nieczyszczone. Na szczęście, ceglaną barwę woda zawdzięcza związkom żelaza, które nie są przyswajalne przez organizm, tak więc teoretycznie się nią nie zatrujemy.  

Zwiedzanie Filtrów jest możliwe w Noc Muzeów oraz w lipcowe i sierpniowe soboty, kiedy  MPWiK organizuje Dni Otwarte. Dodatkowo, we wrześniu w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa tutejsi przewodnicy ponownie zostaną postawieni w stan gotowości. Warto śledzić oficjalną stronę internetową, na której wyjaśnione jest, jak można zdobyć wejściówki. Ich liczba jest bowiem ograniczona.