niedziela, 18 listopada 2012

Przegląd kuchni amerykańskiej, cz. 2



Po powrocie ze Stanów postanowiłam odszukać takie miejsce w Warszawie, które najwierniej oddaje smaki Ameryki. Zamierzałam odwiedzić wszystkie restauracje, o których istnieniu wiedziałam, stąd też zebranie materiałów do tego wpisu zajęło mi sporo czasu. Część lokali odwiedziłam jeszcze zanim zaczęłam prowadzić bloga, tak więc nie mam ich na zdjęciach, ani nie pamiętam szczegółów karty dań. Zobaczcie, gdzie dostaniecie burgery o smaku zbliżonym do tych amerykańskich oraz gdzie można poczuć się jak w prawdziwym dinerze! Wyróżnione przeze mnie lokale zostały oznaczone pogrubioną czcionką. 


  • Na pierwszy ogień poszły dwie niezależne restauracje, nienależące do żadnej sieci. 

1.       NowyYork, ul. Białobrzeska 4 A
Przyjemne, kameralne miejsce na Ochocie, niestety w międzyczasie zamknięte, jak się okazało. Była to kawiarnia muzyczna inspirowana Nowym Jorkiem i jego kuchnią. Przystępne ceny i dobre jedzenie. Zachęcająca i dobrze zrobiona strona internetowa nie wskazywała na to, że lokal mieścił się w niepozornych pawilonach na tyłach ulicy Grójeckiej. Nie było tu świecących neonów w oknach, ani tablic rejestracyjnych na ścianach. Ot, taka kawiarenka w sam raz na weekendowe przedpołudnie. 

2.       PinkFlamingo, ul. Lirowa 42
Restauracja z charakterem i chyba najbardziej zbliżona klimatem do autentycznego amerykańskiego dinera. Nie jest "po drodze" (ukrywa się gdzieś na Szczęśliwicach), lecz właśnie stąd bierze się ta atmosfera i nie ma tu przypadkowych gości. Menu w dużej mierze inspirowane kuchnią latynoską, ale to przecież też Ameryka.

  • W Warszawie swoje filie mają również sieciówki, po których spodziewać by się można, że serwowane w nich dania będą smakować tak jak w Stanach. A jaka jest rzeczywistość?

3.       Jeff’s, Galeria Mokotów & ul. Żwirki i Wigury 32
Wujek Sam? Nie, z Krystyną - Jeff’s kojarzy się przede wszystkim z wyświetlaną od lat kinową reklamą. W całej Polsce działają 4 lokale, a połowa z nich mieści się w Warszawie: w Galerii Mokotów i przy Polach Mokotowskich. Druga z tych restauracji jest całkiem spora i panuje tu fajny, wesoły klimat. Sieć ta jako jedna z pierwszych zaczęła propagować kuchnię amerykańską w naszym kraju, lecz moim zdaniem, ze średnim skutkiem. Ceny być może są rozsądne, lecz jedzenie na kolana nie powala: mięso w burgerze bywa przypalone, a zamiast brownie dostaje się dużego muffina. Wujek chyba jednak sam… 

4.       T. G. I. Friday’s, Al. Jana Pawła II 29
Sieć bardzo popularna za Oceanem i reprezentująca tam średnią – wyższą  półkę.  Ani razu nie byłam w żadnym amerykańskim Friday’s, natomiast zdarzyło mi się odwiedzić ich restaurację w Warszawie, przy Al. Jana Pawła II.  Biznesowe otoczenie nie pozostało bez wpływu na dość wysokie ceny, jednak do obsługi nie można się przyczepić, a duże wyróżnienie należy się za burgery bardzo zbliżone w smaku do tych serwowanych w Stanach.

5.       Hard Rock Cafe, ul. Złota 59
Pierwsza Hard Rock Café otworzyła się co prawda w Londynie, lecz sieć specjalizuje się w kuchni amerykańskiej. Wieczorne koncerty, na ścianach muzyczne pamiątki skupywane na aukcjach na całym świecie – to niektóre z cech wyróżniających te restauracje. Warszawska HRC znajduje się w Złotych Tarasach – miejscu, za którym nie przepadam. Byłam tu kiedyś zaraz po otwarciu, gdy wszystko w środku było jeszcze nowe i kolorowe, bez charakteru. Dziś wnętrze już trochę się zużyło, lecz tej atmosfery charakterystycznej dla starszych lokali wciąż brak. Liczyłam, że tutejsze burgery będą takie jak w Stanach, tymczasem ich ceny być może się zgadzają, ale podobieństwa na tym się kończą. Jedzenie po prostu jest dalekie od ideału. 


  • (Sport) Bar & Restaurants, czyli te lokale, które nie pasują do innych kategorii. Można w nich nie tylko zjeść, ale też posiedzieć przy drinku i obejrzeć mecz, jak w typowym amerykańskim sport barze.

6.       ChampionsSport Bar Restaurant, Al. Jerozolimskie 65/79 
To tutaj w pewien upalny dzień oglądałam finał Wimbledonu z udziałem Agnieszki Radwańskiej. Były więc sportowe emocje, wszystkie stoliki zajęte, ludzie zaglądający do środka przez szybę. Na ścianach ekrany, transmisje z kilku wydarzeń jednocześnie, fajna atmosfera. To spora zaliczka, ale niestety na niej się kończy. Jedzenie absolutnie nie jest warte swojej ceny – skądinąd nadzwyczaj wygórowanej. Moje frytki były suche, spalone, a obsługa najwyraźniej nie panowała nad sytuacją. Wysoką cenę oczywiście wytłumaczyć można lokalizacją (hotel Mariott), ale do tego dochodzi jeszcze jedna poważna wada: klient z zewnątrz, który przyjdzie napić się tylko piwa, zapewne zostanie potraktowany jak powietrze. A na samej historii i legendzie dobrej opinii zbudować się nie da. 

7.       Chicago’s, ul. Żelazna 41
Niewielka knajpka zarówno o cechach dinera jak i pubu. W środku trochę ciemno, sennie, jednak bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło jedzenie. Co prawda tanio nie jest, gdyż w pobliżu mieszczą się prestiżowe biurowce. To, co zamówiłam okazało się być jednak strzałem w dziesiątkę. Skórki ziemniaków, czyli tak naprawdę ich „piętki” zapieczone z serem, bekonem i podane ze śmietaną smakowały wybornie. I chociaż potwierdziły się narzekania internautów odnośnie niezbyt żwawej obsługi, moje ogólne wyniesione stąd wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. 

  • Burger bary, które wyrastają w Warszawie jak grzyby po deszczu. Postanowiłam odwiedzić je i zrecenzować nie dla tego, że są gastronomicznym hitem tego roku, lecz raczej w poszukiwaniu najbardziej amerykańskiego burgera. Były one przyczyną, dla której data ukazania się tego wpisu kilkukrotnie ulegała przesunięciu – po prostu nie nadążałam z wizytami. Wciąż powstają nowe lokale, po Warszawie jeżdżą burger busy, zaś pozostałe restauracje również wprowadzają to danie do swojej oferty (ja postanowiłam skupić się na tych wyspecjalizowanych). Wszystkie burger bary działają według podobnego schematu: startujemy bez strony internetowej (wystarczy fanpage), a lokal otwieramy w niewielkiej budce, oszczędzając na powierzchni. Serwujemy kanapki w wersji slow, czyli z wysokiej jakości wołowiny, urozmaicając je czasem jakimś nowatorskim dodatkiem. Podajemy je w tekturowym pudełku lub torebce i gotowe! Taki burger to smakowe zaprzeczenie Mc Donald’s.

8.       Burger Bar, ul. Puławska 74/80
Pierwszy burger bar w Warszawie, zlokalizowany w pawilonie przy ulicy Puławskiej. W środku białe ściany i czarna tablica z menu – dzięki takiemu ascetycznemu wnętrzu klient koncentruje się przede wszystkim na smaku zamówionego dania. Burgery podawane są z nachos i salsą, stanowiącymi alternatywę dla  frytek. W smaku wszystko to jest jak najbardziej poprawne. Polecam burgera BBQ. 

9.       Barn Burger, ul. Złota 9
Moim zdaniem najlepszy z burger barów. Jego przewaga nad pozostałymi tkwi w kilku szczegółach: można tu (zazwyczaj) usiąść, na ścianach pojawiają się dekoracje budujące klimat, a burgery wraz z frytkami podawane są na tackach, z których nic nie spada i nic nie skapuje. Lokal ostatnio przeniósł się z ulicy Przeskok na Złotą. W tym nowym miejscu nie byłam, lecz podejrzewam, że smakowo nic się nie zmieniło. A burgery są smaczne i można się nimi najeść. Na uwagę zasługują limitowane kompozycje, jak ta z rukolą i fetą. Poza tym stawiam plus za miłą obsługę. 

10.   Warburger,  ul. Dąbrowskiego 1
Nowy lokal otworzony ulicę dalej od Burger Baru. Czym się wyróżnia? Oprócz klasycznych wersji, Warburger serwuje również kanapki wege, z rybą lub sarniną. Do popicia jest natomiast butelkowana oldschoolowa lemoniada. Bułki wypiekane na miejscu są intrygująco słodkawe w smaku, jednak tak na dłuższą metę preferuję bardziej wytrawne pieczywo. 

11.   Lokal Bistro, ul. Krakowskie Przedmieście 64
To miejsce reprezentuje całkiem inny typ restauracji, jednak również specjalizuje się w burgerach, więc postanowiłam opisać je w tym poście i pod tą kategorią. Burgery w Lokalu Bistro są polskie w każdym okruszku: wszystkie wykorzystywane tu składniki są ekologiczne i pochodzą od lokalnych dostawców. Odnosi się wrażenie, że każdy kęs jest zdrowy. Nie napijemy się więc tu coli, lecz co najwyżej lemoniady (dobra!) czy regionalnego piwa. Są trzy podstawowe wersje burgerów, do których można domówić dodatki. Podawane są na deseczce, w  białym papierze. Zawartość niestety z deski spada i spływa. Restauracja mieści się w Domu Polonii tuż przy Placu Zamkowym, co w połączeniu prostym białym wnętrzem (i może niezbyt względnymi stołami z dykty, przez które można sobie zniszczyć ubranie) tworzy ciekawy klimat. Zamówić można również sałatkę czy niezwykle oryginalny deser: najprawdziwszy plaster miodu czy też śliczny miodownik – nawet dla nich warto tu zajrzeć. 

Ten wpis dedykuję wszystkim, którzy towarzyszyli mi w trakcie tej kulinarnej podróży. :-)

3 komentarze:

  1. Ciekawe podsumowanie! Szkoda, że w Warszawie jest tak niewiele lokali z kuchnią amerykańską, które by prezentowały wysoki poziom. Nie odwiedziłam jeszcze wszystkich przez Ciebie wspomnianych, ale póki co moje doświadczenia są kiepskie - szczególnie jeśli chodzi o Jeff's chociaż już na przykład Chicago’s prezentuje lepszy poziom i ogólnie samo miejsce jest moim zdaniem przyjemniejsze (bardziej kameralne, mniej gwarne - dla mnie to akurat plus ;). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Co ciekawe, jest spore zapotrzebowanie na takie miejsca. Ilekroć tam bywam, jest sporo ludzi, być może dlatego, że taka typowa amerykańska restauracja znakomicie nadaje się na spotkanie w gronie znajomych i każdy znajdzie coś dla siebie w karcie. Moje wrażenia odnośnie Jeffs'a i Chicago's są podobne. Z czystym sumieniem mogę polecić jeszcze Pink Flamingo :)

      Usuń
  2. Jak tak patrzę na te zdjęcia to aż cieknie mi ślinak na sam widok tych burgerów;) Zdecydoanie najlepsza http://roadamerican.pl/road-menu/ jest w sky tower. Aż chyba się wyporę takiego mi spaka zrobił ten wpis :)

    OdpowiedzUsuń