Kontynentalne, angielskie,
amerykańskie… Sposobów na podanie śniadania jest tyle, ile narodów na świecie.
W krajach południowych, ze względu na późnowieczorne obfite obiadokolacje, śniadania bywają raczej symboliczne. Za to w
Stanach Zjednoczonych, niezależnie od pory dnia, każdy posiłek jest sycący. Tak
więc dostaniemy tam rano bekon, często z opiekanymi ziemniakami, gofry/pancakes na słodko lub słono, czy też
jajka pod każdą inną postacią. Równie popularne są bajgle. To w Chicago po raz pierwszy w życiu najadłam się na
śniadanie tak bardzo, że nie mogłam patrzeć na jedzenie aż do następnego dnia. Choć
atmosfera panująca w tamtym pancakehouse, jak i same placuszki były znakomite,
nadzwyczajnej w świecie przerosły mnie
rozmiary posiłku.
czwartek, 26 kwietnia 2012
wtorek, 24 kwietnia 2012
O turystyce sportowej słów kilka
piątek, 20 kwietnia 2012
Dublin, Carrot Cake & Insomnia Café
W wieku lat 15 spędziłam trzy
tygodnie na obozie językowym w Dublinie. Międzynarodowe towarzystwo, trochę
nauki, trochę zwiedzania – taki Erasmus dla gimnazjalistów można by rzec. Byłam
wtedy ciut za młoda, by teraz wspominać atmosferę zadymionych pubów, czy smak
schłodzonego Guinnessa. Ile więc zapamiętałam z Zielonej Wyspy? Szczerze
mówiąc, nie za wiele. Po pierwsze, przywiozłam stamtąd nieznane jeszcze wówczas
w Polsce pięciopalczaste skarpetki. Tak, w Dublinie sporo było takich
śmiesznych i oryginalnych sklepików. W moim znalezionym między książkami
pamiętniku wyczytałam natomiast tyle, że w Irlandii było zimno i że często
padało.
Jednym z bardziej wyraźnych wspomnień, jakie mnie nachodzi w związku z
Dublinem, jest smak carrot cake – ulubionego ciasta Brytyjczyków, jak pokazały
wyniki jednego z plebiscytów. Może i
jest ono bardziej angielskie niż irlandzkie, ale to tam spróbowałam je po raz
pierwszy, tam zajadałam się nim codziennie, tam też odkryłam kawiarnię z najlepszym
ciastem marchewkowym, jakie dane mi było do tej pory skosztować. Dlatego też
piszę o nim w nawiązując do Dublina, a nie Londynu. Carrot cake to nie jedyny i nie najdziwniejszy przykład dodawania warzywa
do ciasta. Są też wypieki z cukinią, dynią, a nawet batatami. Ze względu na jej
słodki smak po upieczeniu, marchew wykorzystywano do deserów już kilkaset lat
temu. Z powodzeniem zastępowała ona cukier - wówczas dobro luksusowe. Z tego
względu szczyt popularności carrot cake’a przypada na lata II wojny światowej,
kiedy żywność racjonowano i potrzebne były posiłki bogate w substancje
odżywcze. Dziś nie rezygnuje się z cukru, zaś marchew zapewnia ciastu przede
wszystkim miękką i wilgotną konsystencję. Choć carrot cake zyskał miano
narodowego deseru na Wyspach, źródła donoszą, że pochodzi… ze Szwecji. A my
Polacy nie gęsi i swój carrot cake mamy: na Lubelszczyźnie od dawna wypieka się… marchwiak.
Po krótkiej chwili zastanowienia przypomniałam sobie nazwę tamtej kawiarni
i odszukałam ją na mapie. Jeśli więc będziecie kiedyś w Dublinie i nagle
spadnie Wam poziom cukru we krwi, koniecznie zapytajcie o Insomnię (obecnie cała sieć kawiarni). Jak
dla mnie sukces ich carrot cake’a tkwi w recepturze kremu: jest on mniej
twarożkowy, a bardziej słodki, czyli taki, jaki lubię. Taki był przynajmniej te
10 lat temu. Przy okazji radzę spróbować Hot Angel, czyli gorącą białą
czekoladę, również wyśmienitą. Nie jest to najpowszechniejszy napój, więc tym
bardziej ze świecą szukać takiej porządnie przyrządzonej… Może i dobrze, że tam
padało, bo w upał nikt nie miałby ochoty na taką dawkę cukru.
Wypróbowałam kilka przepisów na carrot cake i po najlepszy odsyłam do Moich Wypieków. Sprawdza się on również do babeczek.
poniedziałek, 16 kwietnia 2012
5 subiektywnie najbardziej filmowych miejsc świata
środa, 11 kwietnia 2012
Polska egzotyczna: Suwalszczyzna
Nie mam najmniejszego problemu ze
wskazaniem moich ulubionych, magicznych miejsc w Polsce. Jest ich kilka, a
każde z nich ma ogromny potencjał turystyczny. Mimo to, regiony te są wciąż
słabo zagospodarowane i na pewno nie zderzycie się tam z tłumem zwiedzających.
Zamiast tego, znajdziecie dziewiczą przyrodę, spokój i niezapomniane widoki. Jedno
z takich miejsc na mojej liście to Suwalszczyzna. Byłam tam w 2002 roku i ten
jeden raz wystarczył, by zajęła ona na niej wysoką pozycję.
Z geograficznego punktu widzenia, w skład Suwalszczyzny wchodzą trzy
pojezierza: Suwalskie, Augustowskie i Sejneńskie. Według Wikipedii, jest to
również kraina historyczna, obejmująca zasięgiem tereny północno-wschodniej
Polski i południowo-zachodniej Litwy. Polski fragment ograniczony jest rzekami
Biebrzą i Ełkiem oraz linią łączącą miasta Gołdap, Olecko i Ełk. To tyle, jeśli
chodzi o suchą definicję.
Z każdym wyjazdem kojarzy mi się potem muzyka, jakiej akurat wtedy
słuchałam i/lub książka, którą wtedy czytałam. Przemierzając suwalskie
bezdroża, zaczytywałam się we „Władcy Pierścieni”, a dokładniej w drugim tomie
trylogii. Fanom Tolkiena nie muszę przypominać, że w tej powieści jeden obszerny opis przyrody goni drugi. Jednocześnie
za szybą miałam niezwykły krajobraz, na opisanie którego Tolkien na pewno
zużyłby sporo atramentu i papieru. Bo nie da się obojętnie spojrzeć na
nieskażone cywilizacją tereny, pełne zieleni, wzgórz i jezior, a na dodatek
pokryte gęsto głazami naniesionymi kiedyś przez lodowiec. Na wszystko znajdzie
się naukowe wyjaśnienie: dzisiejszy krajobraz Suwalszczyzny jest w dużej mierze
dziełem zlodowacenia Wisły, a więc kształtowany był już kilkadziesiąt tysięcy
lat temu. Wycofujący się lądolód doprowadził do zaburzenia naniesionych
wcześniej osadów i wyprofilowania terenu. Potworzyły się wtedy moreny, jeziora,
rynny i oczka polodowcowe. Wspomniane
głazy narzutowe pochodzą ze Szwecji, Wysp Alandzkich i dna Bałtyku. Więcej na ten temat...
Atrakcji
w tej okolicy jest co niemiara: od przyrodniczych (Hańcza – najgłębsze jezioro
w Polsce), poprzez religijne (bazylika w Sejnach), po etnograficzne
(zróżnicowanie kulturowe miejscowej ludności). Jednak najbardziej unikalnym zabytkiem
jest most, a w zasadzie mosty kolejowe w Stańczykach. Położone w powiecie
gołdapskim, na północny zachód od Suwałk, należą do najwyższych w Polsce. Ich
długość wynosi 180 metrów, zaś wysokość 36,5 metra. Oba mosty są względem siebie
równoległe, a pod nimi przepływa rzeka Błędzianka. Ciekawa historia i sama konstrukcja
budowli została rozwikłana dopiero niedawno. Najpierw powstał most południowy
(ukończony w 1917 roku), a następnie północny (1918 rok). W obliczu zawirowań
politycznych w międzywojennej Polsce koncepcja inwestycji zmieniała się od
budowy dwutorowej magistrali na Litwę, do lokalnej trasy jednotorowej. Tak więc
1 października 1927 roku pociągi zaczęły kursować na całej trasie tylko na jednym z mostów. Przywoziły
one tutaj przede wszystkim turystów, wędkarzy, grzybiarzy i narciarzy (tak,
można tu jeździć na nartach!). Linię rozebrały oddziały Armii Czerwonej w 1945
roku i tak już zostało.
poniedziałek, 2 kwietnia 2012
Kawa czy herbata?
Subskrybuj:
Posty (Atom)