sobota, 16 lutego 2013

Zima w mieście


Zaskoczyło mnie to, co zastałam ostatnio w Powsinie/Lesie Kabackim. Ścieżki, choć jest ich dużo - pełne były ludzi:  spacerujących z psem lub kijami, biegających samotnie lub w parach, ciągnących sanki z dziećmi, jeżdżących na rowerze lub biegających na nartach.
Zwłaszcza ta ostatnia dyscyplina to znakomity przykład, jak sukcesy polskiego sportowca przełożyły się na popularność dyscypliny wśród „zwykłych” ludzi. O ile skoki narciarskie są zbyt ekstremalne tak na co dzień, o ile nie mamy w Polsce torów do formuły 1, a w garażach bolidów i o ile tenis – uprawiany regularnie -  wciąż jest dość kosztowną dyscypliną, tak bieganie na nartach wydaje się być rozwiązaniem, jakiego wielu ludzi potrzebuje. Wystarczy wypożyczyć sprzęt lub zainwestować na początku w swój własny i poczekać na odpowiednie warunki pogodowe. Nie płaci się za wstęp na trasę, ani też nie trzeba wyjeżdżać w Alpy, gdyż wystarczą zwyczajne miejskie tereny. 

środa, 6 lutego 2013

Co kraj, to… pączek!



Często kończy się poparzeniami, tłustymi plamami na ubraniu i koniecznością wywietrzenia kuchni, a nawet całego domu. Chociaż może trochę przesadzam i nie wygląda to aż tak źle… Jednak mimo wszelkich zagrożeń, od kilku lat pączki na Tłusty Czwartek przyrządzam własnoręcznie w domu. Być może dlatego, że spędziłam już kilka Tłustych Czwartków za granicą, gdzie ze względu na brak tradycyjnych polskich pączków (z konfiturą różaną i polanych lukrem), trzeba było je samemu usmażyć. 

Pączki w Tłusty Czwartek to chyba jedna z naszych najgłębiej zakorzenionych tradycji kulinarnych – nie znam osoby, która tego dnia nie skusiłaby się choć na jednego pączka. I chociaż system reglamentacji żywności już dawno został wycofany, u Bliklego na Nowym Świecie co roku ustawiają się długie kolejki. Polskie pączki opisywane były już przez Mikołaja Reya. Tradycyjnie przyrządza się je z mąki pszennej i smaży w głębokim tłuszczu: oleju lub smalcu. Przeciętny Polak zjada w Tłusty Czwartek 2,5 pączka, zaś wszyscy Polacy - prawie 100 milionów.

Najlepsze pączki jadłam… w niewielkiej cukierni w Zakopanem (Cukiernia Magda,  Droga do Olczy 34). Jeżeli tam kiedyś przypadkiem traficie, gorąco polecam zarówno małe pączusie, jak i te duże w kształcie warkoczy. No i kremówki papieskie, ale to już osobna historia. W Warszawie natomiast (oprócz moich własnych, oczywiście ;)) najbardziej smakują mi małe pączki od Strzałkowskiego. Nie pogardzę również tymi klasycznymi od Bliklego, chociaż malkontenci narzekają, że nie są już one takie jak dawniej. Dużą sławą cieszy się okienko przy Chmielnej (Cukiernia Pawłowicz, ul. Chmielna 13) – pewnie ze względu na zapach, który kusi zawsze, gdy się tamtędy przechodzi. Tamtejsze pączki są smażone na miejscu i podawane jeszcze ciepłe, świeżutkie, ociekające lukrem. Do wyboru rozmaite nadzienia i posypki. Polecam zwłaszcza zimą. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie są to tradycyjne pączki: mają cieńszą, bardziej delikatną skórkę i przypominają trochę berlinery



Pączek jako taki nie jest bynajmniej polskim patentem. Mało tego, występuje praktycznie w każdym kraju świata. Różnice między poszczególnymi odmianami dotyczą przede wszystkim dodawanej mąki, sposobu i czasu smażenia oraz rodzaju nadzienia. Niekiedy odpowiedniki naszych pączków są w rzeczywistości całkiem inną potrawą, spożywaną na obiad w wersji wytrawnej, jednak ze względu na sposób przyrządzania można się doszukać pewnych analogii. O włoskich bomboloni, hiszpańskich churros, holenderskich oliebollen czy francuskich beignets przeczytacie tutaj. Niemieckie berlinery czy amerykańskie donuts (doughnuts) są puszyste i mięciutkie, lecz tradycjonaliści zarzucą im, że smakują „sztucznie” i że są gorsze od polskich pączków. I chociaż będąc w Austrii czy w Stanach, często dawałam się skusić na berlinera lub donuta, a dziś mi ich brakuje, to nie mogłam i nie mogę sobie wyobrazić,  by zastąpiły naszego pączka w Tłusty Czwartek.