poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Kawa czy herbata?

Patrząc na etykiety przy tym poście myślicie sobie pewnie: co wspólnego mają ze sobą Norwegia i Jordania? Tytuł wcale nie daje odpowiedzi na to pytanie, gdyż pisząc o kawie i herbacie, powinnam pewnie wspomnieć raczej o Włoszech, Chinach czy brytyjskiej 5 o’clock tea, a nie o Skandynawii i Bliskim Wschodzie. Już spieszę z wyjaśnieniem: wiadomo, że włoskie espresso ma niepowtarzalny aromat, a herbata zaparzona zgodnie z chińskim rytuałem – jak najkorzystniejszy wpływ na organizm, jednak to są rzeczy oczywiste. Zachęcam do przeczytania syntezy moich subiektywnych doświadczeń z kawą i herbatą, które najlepiej smakują tam, gdzie się tego najmniej spodziewamy.

Odkąd zapanowała moda na herbaty sypane, a w każdym centrum handlowym jest herbaciarnia, która takie produkty oferuje, niezwykle rzadko sięgam po herbatę w torebkach. Po prostu jest ona dla mnie pozbawiona smaku. Poniekąd uzależniłam się od mieszanek najróżniejszych gatunków z dodatkiem owoców, kwiatów, przypraw i tego, czego dusza zapragnie. Taka mała torebka kosztuje kilkanaście złotych, ale starcza na długo, gdyż np. herbatę zieloną można parzyć trzy razy. Skoro jesteśmy przy technice parzenia, wspomnę słów kilka na temat chińskiego ceremoniału. Warto pamiętać o kilku uproszczonych wskazówkach, które pomogą wydobyć z napoju szlachetny smak. Zazwyczaj wystarczy łyżeczka liści na filiżankę. W zależności od gatunku, herbatę zalewamy wrzątkiem lub wodą o nieco niższej temperaturze (czyli 2-3 minuty po zagotowaniu) i parzymy pod przykryciem od 3 do 5 minut. Fusy należy następnie wyjąć, gdyż na przykład herbata czarna nabiera po 3 minutach gorzkiego smaku i potrafi pobudzić równie skutecznie jak kawa. Właściwości uspokajające mają natomiast herbata zielona i jej droższa odmiana - herbata biała. Za najmniej smaczną, ale najzdrowszą uchodzi herbata czerwona. Chińczycy pielęgnują tę tradycję już od tysięcy lat i wraz z Hindusami, są światowymi liderami w produkcji herbaty. Do Europy sprowadzili ją w XVII wieku Holendrzy i jak to zwykle bywa, do Polski przybyła ona 100 lat później. Analogiczne zasady stosuje się podczas parzenia rumianku, mięty, hibiskusa, dzikiej róży i mieszanek owocowych, które można dostać zarówno w wersji torebkowej, jak i sypanej. Chociaż to już nie są herbaty, podobnie jak rooibos, otrzymywany z czerwonokrzewu uprawianego w RPA. Rooibos wywodzi się z całkiem innej tradycji, ma miodowy smak, nie zawiera kofeiny, natomiast jest bogaty w żelazo i dobrze wpływa na układ odpornościowy.
Parzenie herbaty sypanej i wybieranie fusów łyżeczką mogłoby wydawać się uciążliwe, gdyby nie odpowiednie akcesoria. Najlepiej jest się zaopatrzyć w specjalny szklany imbryczek, dostępny chociażby w IKEI lub Starbucksie. Mój jedyny egzemplarz niestety nie przetrwał upadku ;) Alternatywą są kubki z wkładanym dziurkowanym zbiornikiem lub koszyczkiem na fusy. Najtańsza opcja to metalowe kuliste sitko na łańcuszku lub szczypcach (tylko jak wtedy zaparzyć herbatę pod przykryciem?).

-->
Moje zakupy na bazarze korzennym w Stambule
Smak takiej własnoręcznie sporządzonej mieszanki herbaciano-ziołowej poznałam dzięki mojej bułgarskiej przyjaciółce Simonie, która zastępowała cukier miodem. Gorąco zachęcam do słodzenia herbaty alternatywnymi dodatkami. Niektórzy używają do tego konfitury lub syropu. Sama przypadkiem odzwyczaiłam się od cukru jakieś 13 lat temu i od tamtej pory nie jestem w stanie przełknąć słodzonej herbaty. Moją radę pewnie wyśmiano by w Turcji, gdzie parzy się bardzo mocną herbatę i podaje się ją z dużą ilością cukru, w małych szklaneczkach. Stamtąd zresztą przywiozłam ostatnio cały zapas mięt, rumianków, suszonych jabłek i hibiskusów, które co wieczór łączę w różnych proporcjach i zalewam gorącą wodą. Mile zaskoczył mnie pod tym względem Izrael. Nie dość, że w hotelach dostępne były różne herbaciane mieszanki, to jeszcze można było je wzbogacić liśćmi świeżej mięty. Świetnym miejscem na pierwsze spotkanie z sypaną herbatą będzie Green Coffee, gdzie spróbujecie wielu smacznych kompozycji.
Nie omieszkam wspomnieć o pewnym tajwańskim wynalazku, hot bubble tea. Ten herbaciano-mleczny napój wcale nie przypomina w smaku herbaty, lecz znakomicie rozgrzewa zimą. Dostaniecie go w całej Azji Południowo-Wschodniej, ale też w kawiarniach specjalizujących się w kuchni azjatyckiej.



-->
Kawa posiada afrykański rodowód
O ile nie wyobrażam sobie dziś życia bez herbaty sypanej, kawę pijam raczej dla samego  rytuału. Zawsze z dużą ilością mleka i jakimś smakowym dodatkiem. Polecam odrobinę likieru Amaretto lub Bailey’s, a latem gałkę lodów waniliowych. Jedynie w Turcji potrafią zaserwować taką kawę, którą wypiję bez mleka. To takie niezwykle aromatyczne, smoliste espresso, w którym pływają fusy. Kawę zaparzoną w podobny sposób podaje się również w Jordanii. Dosypuje się do niej kardamon, co uważam za kulinarny przebój i właśnie dlatego dodałam Jordanię do etykiet. Jednak chyba większość z nas najczęściej zamawia kawę w popularnych sieciówkach. Jest ich teraz tyle, że być może którąś niechcący pominę. O ile pamiętam, najpierw pojawiły się w Polsce kawiarnie Tchibo i Coffee Heaven. Żadna z nich nie należy do moich ulubionych. W pierwszej przeszkadza mi to, że jest ona zarazem sklepem z zupełnie niekawowymi akcesoriami. W drugiej – że te wszystkie sałatki, kanapki i ciasta wyglądają może apetycznie, ale (z drobnymi wyjątkami) nie mają smaku. Są jeszcze: Costa Coffee (jakoś nigdy nie jest mi po drodze), Starbucks (zamawiam tam zawsze tylko Caramel Macchiato) i Voyage Cafe (kojarzy mi się z horrendalnie wysokimi cenami w kawiarni na lotnisku). Jeżeli chodzi o smak kawy, lubię W Biegu Café, gdzie w swoim czasie cappuccino kosztowało jedynie 5 zł. Podoba mi się również atmosfera panująca we wspomnianej już Green Coffee. Wśród zagranicznych sieciówek chciałabym wyróżnić izraelskie Café Café, gdzie można również całkiem nieźle zjeść.  
Ekspresy do kawy to temat na dłuższy artykuł, ale wspomnę o domowych akcesoriach, które uszczęśliwią miłośników spienionego mleka. Dostępne są rozmaite autonomiczne ubijacze:  ręczne, na baterie i zdecydowanie najwygodniejsze – elektryczne.


-->
Najlepsza kawa w życiu? Sierpień 2011, Norwegia. Poważnie! Nigdy nie sądziłam, że po powrocie z Norwegii będę wspominać ten kraj jako raj kawowy. Nie potrafię już zlokalizować tej malutkiej kawiarenki, ale znajduje się ona gdzieś po drodze z Ålesund do Balestrand, w niedużej i mało atrakcyjnej (nie licząc położenia nad jeziorem) miejscowości. Nie zawahałabym się tu zatrzymać jeszcze raz właśnie dla tej przepysznej kawy. Jeżeli traficie kiedyś do miejsca, które wygląda tak jak na zdjęciu, wiedzcie, że jesteście pod dobrym adresem i nie żałujcie sobie cappuccino z ciastkiem. Ta kawiarnia nie jest wcale odosobnionym przypadkiem. W większości miejsc trafialiśmy tam na bardzo przyzwoitą kawę, a kawiarnie były urządzone w oryginalny sposób. Trochę w stylu IKEI, gdyż w Norwegii wszystko jest z drewna, a ponadto przytulnie i z charakterem.
Być może Norwegom po prostu potrzebna jest solidna dawka kofeiny w te krótkie i ciemne zimowe dni… 

2 komentarze:

  1. Ciekawy artykuł o kawie podobnie jak wspomnienia z podroży po Norwegii. W tym roku miałam okazję odwiedzić większość wymienionych miejsc. Uwielbiam ten kraj i norweską kuchnię. Jeśli zaś chodzi o kawę, to podobno Norwegowie przodują w rankingu ilości jej spożycia. Ja mogę polecić bardzo dobrą kawę (oraz cynamonową bułeczkę Skillingsboller) w piekarni Godt Brød w Bergen :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Marta! Mam nadzieję wrócić tam w przyszłości i skorzystać z Twojej rekomendacji, gdyż faktycznie kraj jest przecudny, a produkty mają zupełnie inny smak :) Pozdrawiam!

      Usuń