poniedziałek, 16 kwietnia 2012

5 subiektywnie najbardziej filmowych miejsc świata

Nawet jeden mało ambitny film potrafi z nieznanego aktora zrobić gwiazdę światowego formatu. Podobnie jest z miejscami, które służą za plan filmowy. Mogą one skorzystać nawet jeżeli sama produkcja okazuje się klapą. Nagle zaczyna przyjeżdżać dwa razy więcej turystów, którzy podążają śladem ulubionego bohatera, a przewodnicy przytaczają oprowadzanym wycieczkom anegdoty o tym, co się wydarzyło, kiedy rzeczony film tu kręcono. Wśród najczęściej filmowanych miejsc można by pewnie wymienić Nowy Jork, Londyn czy Paryż, lecz o tych miastach napiszę kiedyś w innym kontekście. Dziś zaś przedstawiam listę pięciu niezwykle atrakcyjnych miejsc, o których istnieniu wiele osób dowiedziało się dopiero po obejrzeniu danego filmu. Albo też takich, które nierozerwanie się z jakimś filmem kojarzą. Nie liczy się więc liczba filmów kręconych w przykładowym mieście, a fakt, iż takie miasto gra w nim/nich pierwsze skrzypce.

1.       Serengeti National Park, Afryka
Pierwszą pozycję na liście zawdzięcza aż dwóm filmowym hitom, które wypada mi tutaj przytoczyć.
Bezkresne sawanny skąpane w ciepłym świetle wschodzącego/zachodzącego Słońca, charakterystyczne sylwetki afrykańskich akacji, a w tle ośnieżony szczyt Kilimandżaro wynurzający się z chmur – to widok rozsławiony przede wszystkim przez kreskówkę wszechczasów, Króla Lwa. Safari organizowane jest w wielu afrykańskich państwach, jednak tereny najbardziej zbliżone do tych, po których biegał Simba, odnajdziemy w słynnym parku Serengeti, na granicy Tanzanii z Kenią. Choć Kenia jest częstszym celem wycieczek, to w mniej turystycznej Tanzanii znajduje się zdecydowanie większa część parku Serengeti (75 %).  

Uczestnicy takiego safari obserwują dzikie zwierzęta z jeepów z odsuwanymi dachami. Na zewnątrz wychodzić można jedynie w oznaczonych punktach, a śpi się na przykład w specjalnych schroniskach na terenie parku, które pozostają niezmienione od kilkudziesięciu lat. Na 99 % w Serengeti spotkacie wszystkich bohaterów Króla Lwa, nawet latem (kiedy pod równikiem trwa zima) gdy większość z nich przemieszcza się na północ.
Innym, nadzwyczaj osobliwym parkiem jest Ngorongoro zajmujący dno rozległego krateru, wewnątrz którego zwierzęta żyją i rozmnażają się od tysięcy lat. Wulkan jest już nieczynny, jednak okolica należy to aktywnych sejsmicznie i dane nam tu było doświadczyć niegroźnego trzęsienia ziemi.
Popularnym miejscem odpoczynku po wyczerpującym safari jest Zanzibar, zwany „Korzenną Wyspą” i słynący z wysokich palm oraz piaszczystych plaż. Historia wyspy jest nierozerwalnie powiązana z rozwojem kolonializmu, co znajduje odzwierciedlenie w ciekawej architekturze. Od wieków krzyżowały się tu wpływy wielu kultur. Zanzibarem od X wieku rządzili na przemian Arabowie i Portugalczycy.

Dom Karen Blixen
Ten drugi ważny film, którego akcja dzieje się na Czarnym Kontynencie, to Pożegnanie z Afryką, ekranizacja książki Karen Blixen o tym samym tytule. Zarówno film, jak i książka znakomicie oddają afrykański klimat i kulturę. Dom Karen Blixen znajduje się pod Nairobi i można go zwiedzać. Gdyby ktoś jednak chciał bliżej poznać zwyczaje autochtonicznych ludów, polecam wizytę u plemienia Hadzabe, które zamieszkuje centralne terytoria Tanzanii i podczas polowań porozumiewa się językiem przypominającym mlaskanie. 

 

Serengeti:

 Mufasa i Pumba:

 Zanzibar:

-->
2.       Petra, Jordania
To niezwykle tajemnicze miejsce, choć sceny Indiany Jonesa z jego udziałem należą do najbardziej zapadających w pamięć. Założę się, iż wielu fanów tego filmu nie ma pojęcia, że był on kręcony właśnie w Jordanii i że słynny Skarbiec istnieje naprawdę. Uwierzcie mi, Petra robi tysiąckrotnie większe wrażenie niż greckie i rzymskie ruiny razem wzięte! 

Mówiąc „Petra” mam na myśli nie tylko Skarbiec, ale całe ogromne miasto wykute w skałach przez starożytnych Nabatejczyków między III w. p. n. e. a I w. n. e. Na kilkaset lat zapomniane przez świat (a przynajmniej świat europejski), zostało odkryte na nowo przez Szwajcara Johanna Ludwiga Burckhardta, który nieeuropejskim wyglądem i biegłą znajomością języka arabskiego zaskarbił sobie zaufanie miejscowej ludności.
Do Skarbca wiedzie 1,5 kilometrowa droga przez dolinę oraz wąski wąwóz Siq, naznaczony obecnością starożytnej rozwiniętej cywilizacji. Na całej długości biegnie wydrążony w kamieniu kanał wodny, zaś jeszcze przed wejściem do wąwozu w oczy rzucają się stare skalne groty do niedawna zamieszkiwane przez Beduinów. Dopiero wpisanie ich na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO oznaczało dla Beduinów konieczność opuszczenia swoich domostw. Widok różowego lub pomarańczowego Skarbca (w zależności od pory dnia) stopniowo wynurzającego się zza ścian wąwozu niewątpliwie jest najbardziej imponującym, lecz to zaledwie początek miasta. Chociaż Indiana Jones odkrył wewnątrz kilka komnat, w rzeczywistości w Skarbcu jest tylko jedna głęboka wnęka i obecnie nie można tam wchodzić. Kontynuując wędrówkę przez kolejne 2 kilometry, mija się teatr i Groby Królewskie, by dotrzeć wreszcie do położonego na równinie miasta Petra. Groby są dziś odkopane jedynie w części i wciąż nie wszystko wiadomo na ich temat. Przez ten cały czas ciężko jest się opędzić od miejscowych, którzy oferują przejażdżkę na ośle, wielbłądzie albo sprzedają biżuterię lub… kamienie. Wiele osób rezygnuje z dalszej wspinaczki, jednak warto przemęczyć się jeszcze przez godzinę, by dotrzeć na szczyt góry, z którego roztacza się widok na pustynię. Tam też znajduje się największa i najlepiej zachowana budowla, czyli „Klasztor” przypominający trochę Skarbiec. Do środka można jednak wejść, a poza tym wcale nie trzeba długo czekać, by uchwycić w aparacie pusty kadr. W styczniu dociera tu niewielu ludzi.
Innym bardzo „fotogenicznym” miejscem, położonym stosunkowo niedaleko Petry, jest pustynia Wadi Rum, stąd też nie powinno jej zabraknąć w planie zwiedzania. Znacie ją zapewne z takich filmów jak: Lawrence z Arabii, czy Tranformers: Zemsta Upadłych, gdzie udawała… Egipt. Wadi Rum posiada wszelkie oblicza pustyni: od białych lub żółciutkich wydm jak nad Bałtykiem, poprzez różowo-czerwone formy skalne typowe dla krajobrazu Zachodnich Stanów Zjednoczonych, po równiny, których powierzchnię gdzieniegdzie zakłócają całkiem wysokie wzgórza. Za środek transportu mogą posłużyć: samochód terenowy, wielbłąd albo po prostu własne nogi. Amatorzy wspinaczki przyjeżdżają tu nawet na dwa tygodnie i zdobywają wszystkie napotkane po drodze wzniesienia. Pustynia jest naturalnym środowiskiem Beduinów, którzy rozstawiają na niej swoje namioty i żyją w zgodzie z tradycją: dbają, by ich rodziny były jak najliczniejsze, odżywiają się mlekiem wielbłąda i przemierzają bezkresne piaski. Z taką różnicą, że dziś w wielu namiotach jest Internet ;)  A jeżeli obawiacie się podróży na Bliski Wschód, uspokoję Was, że Jordania to zdecydowanie najstabilniejszy kraj w regionie. 

-->
3.       Angkor Wat, Kambodża
Kambodża zaliczana jest do grona państw o najniższym wskaźniku HDI. Tamtejsze komary przenoszą ponoć cały alfabet chorób z malarią na czele, chaty budowane są na wysokich palach mających uchronić  domowników przed jadowitymi wężami, zaś w latach 70. terytorium kraju ogarnięte było krwawą wojną domową. Wydawać by się mogło, że te czynniki powinny zniechęcać turystów do „samobójczej” wizyty. Nic bardziej mylnego. Jest to jedno z częściej odwiedzanych państw na Półwyspie Indochińskim, szczególnie upodobane sobie przez wszechobecnych podróżników z Japonii. Główne ulice w pobliżu kompleksu Angkor są gęsto zabudowane hotelami wręcz rażącymi przepychem. Nawet mój hotel był jednym z ładniejszych, w jakich miałam okazję się zatrzymać. Taki obraz jest jednak całkiem niereprezentatywny w odniesieniu do reszty kraju, po prostu nie pasuje do tego miejsca i może wprowadzić w błąd turystę, który przypadkiem nie zboczy z utartego szlaku i nie pozna w ten sposób prawdy.
Angkor Wat jest największą i najsłynniejszą świątynią wchodzącą w skład całego kompleksu Angkor. Wybudowana została w XII wieku, a jej powierzchnia przekracza 2 km2. Pełniła funkcję miejsca kultu zarówno dla hinduistów, jak i buddystów. Kompleks Angkor był stolicą imperium istniejącego między IX a XV wiekiem. Zamieszkiwała go milionowa populacja, co czyniło go największym miastem świata przed rewolucją przemysłową. Rekonstrukcja i renowacja zabytków utrudniona była z prostej przyczyny: dopóki tego nie zakazano, niepokorni kolekcjonerzy dzieł sztuki zabierali ze sobą małe kamienne fragmenty budowli, które swego czasu można było kupić w Internecie. 
Angkor Wat pojawił się na wielkim ekranie przede wszystkim w filmie Lara Croft: Tomb Raider. Ta ekranizacja popularnej gry komputerowej minęła bez większego echa, lecz wykreowała Angelinę Jolie na aktorkę filmów akcji. Stąd też pochodzi pierwsze z jej adoptowanych dzieci. Jak widać na zdjęciu poniżej, masywne korzenie olbrzymich drzew rzeczywiście w ciekawy sposób zespoliły się z kamiennymi ruinami. Można to zobaczyć na własne oczy, można dotknąć, można zrobić zdjęcie. Nie można tylko wejść do środka, gdyż wbrew temu, co widać na filmie, wewnątrz po prostu nic ma. 
 

-->
4.       Salzburg, Austria
Kolejne z tych często mijanych w drodze na narty miast. Dlaczego warto jest akurat tutaj zboczyć z autostrady na kawę? Obok Wiednia i pochodzącego stamtąd Sachertorte oraz obok fabryki Milki w Blutencji, Salzburg jest kolejnym ważnym punktem na czekoladowej mapie Austrii. I mówię to jako czekoladoholiczka. Jeżeli znacie i lubicie Mozartkugeln, powinniście odwiedzić Café Fürst, kolebkę tych pralinek, owijanych tutaj nie w złote, lecz srebrno-niebieskie papierki. Oczywiście głównym magnesem przyciągającym turystów do Salzburga jest patron tychże czekoladek, Wolfgang Amadeusz Mozart. Można zwiedzić tu dom, w którym się urodził, choć tak naprawdę kompozytor spędził większą część życia w Pradze i Wiedniu. Jakoś utarło się jednak, że to Salzburg jest miastem Mozarta. A tworzyli tutaj również Jan Sebastian Bach czy Józef Haydn, stąd pochodził fizyk Christian Doppler. Co ciekawe, film Miloŝa Formana wcale nie był kręcony w Salzburgu. 

Do sztandarowych zabytków zaliczają się: twierdza Hohensalzburg, pałac Mirabell, tutejsza katedra i Residenz wraz ze stojącą obok wielką barokową fontanną. Na trasie między tymi punktami zawsze obecne są tłumy turystów. Salzburg zawsze wydawał mi się zbyt mały, by udźwignąć ich ciężar. To wszystko ogląda się z mniejszym lub większym zachwytem, jednak w planie zwiedzania naprawdę warto uwzględnić popołudniową wizytę na jednym z otaczających miasto wzgórz. Na każdym kroku podkreślam również, że austriackie miasta - jak mało które - mają to do siebie, że warto je odwiedzić w listopadzie lub grudniu. Powód nazywa się: jarmarki świąteczne (Weihnachtsmärkte). Ten salzburski należy do największych i najpopularniejszych. Jarmarki są głęboko wpisane w  tutejszą tradycję i dlatego tak bardzo pasują do austriackiego krajobrazu. 

Najbardziej kojarzącym się z Salzburgiem filmem jeszcze długo pozostaną pewnie „Dźwięki Muzyki”, pełne sielankowych widoków i amerykańskiego optymizmu. Długie jak nie wiem co, ale przyjemnie się ogląda. :)


 
-->
5.       Sztokholm, Szwecja
Od pierwszego wejrzenia polubiłam to miasto. Za jego nieco senną atmosferę z dodatkiem minimalizmu w nowoczesnym wydaniu. Za uprzejmych jego mieszkańców. A przede wszystkim za przepiękne położenie: na wzgórzach, na wyspach, nad morzem. Dziwicie się pewnie, dlaczego Sztokholm znalazł się na filmowej liście. Otóż niesłychanie wierny i znajomy obraz miasta odnalazłam w trylogii Stiega Larssona „Millenium”, a następnie w jej ekranizacji. Książka jest na tyle głośna, że pewnie wiecie, o czym mówię. Tło wydarzeń zostało tam przedstawione w sposób bardzo obrazowy i jest niezwykle istotne, gdyż nadaje powieści ton. Chociaż o szwedzkim społeczeństwie czytelnik dowiaduje się właściwie samych złych rzeczy, to zagłębiając się w „Millenium”, dosłownie ma się przed oczami te wszystkie sztokholmskie uliczki, dzielnice, kawiarnie. Podobnie w filmie, choć pod tym względem polecam nie amerykańską, lecz starszą szwedzką wersję (oba zwiastuny poniżej). W tej drugiej niewątpliwym atutem jest szwedzki język, którego nie znam, ale brzmi on tu przecudownie. Akcja pierwszej części dzieje się w dużej mierze poza miastem, lecz w drugiej i trzeciej – przede wszystkim w Sztokholmie. Zwróćcie więc uwagę na drugi zwiastun. 





Moje pierwsze i bardzo pozytywne spotkanie ze Skandynawią miało miejsce jesienią 2010 roku. Mimo wysokich cen, cały wyjazd zamknęłyśmy w skromnym budżecie, a to za sprawą tanich linii lotniczych, które za grosze latają do wielu miast na półwyspie.
Ciekawy jest sztokholmski eklektyzm: mamy tu zarówno uroczą starówkę Gamla Stan z Pałacem Królewskim i Muzeum Nobla, ogromne zielone i spokojne parki, eleganckie willowe dzielnice, jak i popularne zadbane deptaki z lat 60. W tutejszej architekturze dominuje szkło, jakby chciano przeciwstawić się skandynawskiej pogodzie i zatrzymać w budynkach możliwie dużo światła słonecznego. Paradoksalnie, trafiłyśmy na piękną złotą jesień, podczas gdy w całej Europie padało. Niby do Szwecji niedaleko, lecz wyraźnie widać odrębność i niezależność Skandynawów. Panuje tu inna moda, inne są sklepy, inaczej ludzie się ubierają.
Absolutnie unikalne i warte zobaczenia jest Muzeum Vasa. Główna jego atrakcja, oryginalny XVII-wieczny galeon wydobyty z dna Bałtyku, zatonął i nie zdołał wypełnić swojej misji, jaką był udział w ataku na Polskę. Z odnalezionych na statku szkieletów, dzięki nowoczesnym metodom, odtworzono wygląd ludzi z tamtych czasów i tak powstały wciągające ekspozycje wyjaśniające wiele złożonych zagadnień.  Innym osobliwym miejscem, do którego niestety nie dotarłyśmy, jest Absolut Ice Bar, czyli bar z drinkami w lodowej komnacie. Goście na czas wizyty dostają specjalne kurtki, a w cenę biletu wliczony jest także alkohol. Takich barów jest zaledwie kilka na świecie. Funkcję punktu obserwacyjnego pełni w Sztokholmie wieża Kaknas. Wybudowana w latach 60., nie zachwyca może  architekturą, ale z góry roztacza się ładny widok, dający pogląd na to, jak położone jest miasto. Za niewygórowaną jak na Szwecję cenę można tam zjeść dobre ciastko i wypić ciepłą herbatę. Na koniec polecam wizytę w Södermalm, artystycznej dzielnicy Sztokholmu (każda stolica takową posiada!), obecnej w trylogii „Millenium”. A całe miasto można zejść na piechotę….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz