niedziela, 3 stycznia 2016

Madryt: o futbolu, tapas i airbnb

Niespodziewanie Madryt uplasował się w czołówce listy moich ulubionych europejskich stolic. Niespodziewanie, gdyż pierwsza, dość krótka zresztą wizyta w tym mieście, która miała miejsce jakieś 10 lat temu, nie pozostawiła aż tak pozytywnych wspomnień. Tym razem spędziliśmy w stolicy Hiszpanii tylko przedłużony weekend, ale tyle wystarczyło, by się w niej zakochać. Niezatłoczony, pozasezonowy Madryt wydał nam się wyjątkowo przyjazny. Serdeczni ludzie, pyszne jedzenie, wyjątkowy design, piękna architektura i cudowne restauracje – to wszystko można znaleźć tu na każdym kroku!



Ponieważ głównym celem tego wyjazdu było obejrzenie meczu Real Madryt – FC Barcelona (Gran Derbi, El Clásico), marzenia wszystkich kibiców piłki nożnej, nie będę tym razem poświęcać wiele miejsca zabytkom Madrytu. Sam mecz, choć był wyjątkowo jednostronny (Barca rozgromiła Real, a większość kibiców zaczęła w milczeniu opuszczać Santiago Bernabeu po trzecim golu), nie zawiódł jeśli chodzi o piłkarski poziom. Wypełniony po brzegi stadion robił ogromne wrażenie, zwłaszcza w trakcie prezentacji drużyn. Mimo wysokiej stawki spotkania, nie było czuć ani zagrożenia, ani nerwowej atmosfery. Na trybunach zasiadało wielu obcokrajowców, którzy przyjechali do Madrytu specjalnie na ten wyjątkowy wieczór. Sam stadion można zwiedzać, natomiast żeby obejrzeć taki mecz, trzeba kupić bilet. Najpewniejszym źródłem jest oficjalna strona klubu, jednak pierwszeństwo mają tu posiadacze karnetów, z reguły przekazywanych z pokolenia na pokolenie. W przypadku tak prestiżowych meczów jak ten, do ogólnej sprzedaży trafia niewielka pula biletów. Jedyną opcją dla zwykłych śmiertelników pozostają wówczas inne portale (np. viagogo.com), na których ceny wejściówek rosną kilkukrotnie. Mimo początkowych obaw odnośnie takiego nieoficjalnego kanału sprzedaży, okazało się, że wszystko było zorganizowane sprawnie, bez łamania prawa. Nieopodal stadionu wyznaczono punkt odbioru i zwrotu karnetów, które właściciele udostępniają na czas meczu. Karnety nie są spersonalizowane i nikt nie sprawdzał dokumentów tożsamości przed wejściem na stadion, pomimo rzekomo zaostrzonych kontroli.


Ale nie samym futbolem człowiek żyje. Była to zarazem znakomita okazja do odświeżenia sobie topografii Madrytu oraz jego najważniejszych zabytków. Tym razem udało się mi zobaczyć imponujące zbiory Muzeum Thyssen-Bornemisza, galerii dużo bardziej kameralnej lecz również bardziej przyjaznej niż Prado, do którego jednak większość przyjezdnych kieruje pierwsze kroki. Jednym z ciekawszych zabytków jest przepiękny Palacio de Cibeles, w którym niegdyś mieściła się główna siedziba poczty. Fakt ten może trochę dziwić, zważywszy iż wnętrza wręcz przytłaczają rozmachem i elegancją. Warto tu przyjść również dla pięknego widoku roztaczającego się z tarasu na szóstym piętrze.


Nie można nie wspomnieć o kuchni Madrytu i niezwykle praktycznej koncepcji tapas, czyli podawania potraw (nie tylko przekąsek) w małych porcjach, najlepiej w pewnych odstępach czasowych. W ten sposób można spróbować wielu dań, nie przejadając się. W towarzystwie dobrego wina smakowało nam dosłownie wszystko, co nam zaserwowano zgodnie z tą filozofią.

Zazdroszczę recenzentom madryckich lokali – niemal każda tutejsza restauracja ma unikalny klimat i aż zachęca do wejścia, jak chociażby polecana przez Anthony’ego Bourdaina La Gabinoteca, hołdująca koncepcji tapas w nowoczesnej odsłonie. Ciężko trafić tu przypadkiem, gdyż lokal leży z dala od głównej ulicy i nie jest nastawiony na turystów (np. nie ma angielskiego menu). Wystrój jest oryginalny, podobnie jak sposób serwowania potraw – każda wydaje się być małym dziełem współczesnej sztuki. Jednoczenie nie ma mowy o przeroście formy nad treścią. Wszystkie zamówione pozycje były pyszne, a jajko z truflą zapiekane w słoiczku to po prostu mistrzostwo świata. 


Nawet w listopadzie można cieszyć się bezchmurnym niebem w jednym z licznych barów i kawiarni na tarasach budynków. Warto zajrzeć na przykład do Gau&Café w gmachu biblioteki uniwersyteckiej, zbombardowanym w trakcie wojny domowej a następnie odrestaurowanym.


W Madrycie zaprzyjaźniliśmy się również z portalem airbnb. Do tej pory bezskutecznie próbowałam przekonać się do pomysłu wynajmowania za opłatą prywatnego mieszkania, gdyż np. w Reykjaviku czy Kopenhadze po prostu bardziej opłacało się zarezerwować pokój w pensjonacie czy łóżko w porządnym hostelu. Wiele jednak zależy od liczby podróżujących osób i właśnie od samego miasta. W Madrycie można znaleźć całe mnóstwo niedrogich, pięknie urządzonych mieszkań, zlokalizowanych w tętniących życiem dzielnicach. Nam trafił się fantastyczny gospodarz, który udostępniał apartament w zabytkowej kamienicy, nieopodal domu Miquela de Cervantesa, urządzony przedwojennymi meblami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz