Szanghaj to najlepsze miejsce pod słońcem, żeby przekonać się, czym jest nowoczesność w chińskim wydaniu. Nie szukajcie jej ani w Pekinie, ani w Hongkongu, który choć jest ponoć ładniejszy, to jednocześnie też mniej „chiński”. Żaden inny ośrodek nie rośnie w takim tempie i nie może poszczycić się tyloma cudami techniki, pozostając jednocześnie zielony i zadbany. Może sam w sobie Szanghaj nie stanowi jakiejś wielkiej atrakcji, ale warto zatrzymać się tu w podróży między dwoma wyżej wspomnianymi miastami. Oczywiście, tak jak wszędzie, są tu punkty które pozytywnie zaskakują i takie, które można sobie odpuścić.
HITY
1. Widok na Pudong z Bundu
Na Bund wiele ludzi przychodzi z handlowej Nanjing Street, jednej z największych tego typu ulic na świecie. O dziwo, na mnie największe wrażenie zrobiła ona za dnia, nie zaś wieczorem.
2. Stare Miasto i dawna Koncesja Francuska
Chyba nic nie zaskoczyło mnie tak jak dawna Koncesja Francuska. Po opisach w przewodniku nie spodziewałam się tu niczego specjalnego i pewnie byłoby to słuszne, gdybym nie zastała wysadzanych pięknymi drzewami alei rodem z Paryża, markowych butików, scenerii pod sesje zdjęciowe do magazynów modowych czy większego nagromadzenia europejskich restauracji niż można spotkać w samej Europie. Niby nic takiego, a ładnie.
3. Flair Bar
O dzielnicy Pudong już wspominałam – ta część miasta znakomicie obrazuje, jak bogaty i nowoczesny jest Szanghaj. Nie mogłabym sobie darować, gdybym nie trafiła (nieprzypadkowo!) do FlairBar na 58. piętrze hotelu Ritz Carlton. To zdecydowanie najlepszy rooftop bar, z najpiękniejszym widokiem na Pudong i w ogóle najwspanialszą panoramą miasta, jaką kiedykolwiek widziałam. Flair pojawia się w czołówkach wszystkich światowych rankingów, a tym co go wyróżnia, jest taras pod gołym niebem, z którego widać Szanghaj jak na dłoni. Najpierw trzeba przedostać się przez bramkę, na której goście spoza hotelu są ostrzegani, że do rachunku doliczone zostanie tyle bądź tyle juanów (nieprawda!). Nie ma co się zrażać – to tylko próba odsiania tych klientów, którzy nie mają ochoty zostawiać w barze majątku. Zresztą taki widok, lepszy niż na jakimkolwiek płatnym tarasie obserwacyjnym, wart jest każdej ceny. A tu, zamiast za wstęp, płaci się za drinka, który kosztuje podobnie jak w eleganckim lokalu w Europie. Koniecznie proście o miejsce na zewnątrz!
![]() |
Źródło: http://www.joutrip.com/ |
4. Century Park
5. Komunikacja miejska
Metro to najłatwiejszy sposób, by przedostać się z jednego końca miasta na drugi. Jego największą zaletą jest cena - jeden przejazd kosztuje około 1 zł, a w tym przypadku za niską ceną idzie wysoki komfort podróży. Największe wrażenie robi jednak ultranowoczesna kolej magnetyczna Maglev, której pokonanie trasy z lotniska do miasta zajmuje mniej niż 10 minut, podczas gdy w metrze czy taksówce trzeba by było spędzić minut co najmniej 40. Nic dziwnego, Maglev osiąga na tej trasie ponad 300 km/h. Prawie tak samo szybko jeździ tutejszy odpowiednik kolei podmiejskiej, którym można dotrzeć nim m.in. do Nankinu. Co ciekawe, procedura wejścia do takiego pociągu wygląda podobnie jak na lotnisku: jest kontrola bezpieczeństwa, a na peron można się udać dopiero po przyjeździe pociągu.
KITY
1. Plac Ludowy
Ogromny plac sąsiadujący z parkiem o takiej samej nazwie. Po jego przejściu można nabawić się pęcherzy na stopach i o ile nie jest się szczególnie zainteresowanym Muzeum Szanghajskim, śmiało można to miejsce pominąć, mimo iż jest teoretycznie jednym z ważniejszych w mieście.
2. Tunel pod rzeką Hunagpu
Dla turystów, którzy dotarli nad rzekę na wysokości pomnika marszałka Chen Yi lub Oriental Riverside Hotel i chcieliby przedostać się na drugą jej stronę, nie cofając się do stacji metra, to jedyna droga. Atrakcja jest stosunkowo kosztowna i kiczowata. Zachwycają się nią jedynie Chińczycy. Tunel pokonuje się wagonikiem, z którego można „podziwiać” rozmaite kształty, efekty świetlne i dźwiękowe, układające się w historię. Najgorsze jest to, że prawdopodobnie będziecie musieli tędy wrócić.
3. Taksówkarze
Naciągają, oszukują i nie mówią w innym języku niż chiński - nawet ci z rekomendowanych korporacji. Jakby tego było mało, nie znają adresów charakterystycznych miejsc i trzeba podawać im zapisaną po chińsku nazwę ulicy, a najlepiej jeszcze powiedzieć, jakie skrzyżowanie jest najbliżej numeru, pod który chcemy dojechać. W takiej opinii ugruntowała mnie przygoda, jaka spotkała mnie ostatniej nocy w drodze na lotnisko. Taksówkarz uderzył z dużą prędkością w barierkę na autostradzie lusterkiem , którego odłamki wleciały do środka przez otwarte okno. Na szczęście nic się nie stało, lecz choć było blisko nieszczęścia, kierowca nawet się nie zatrzymał, jakby nigdy nic.
4. Zakupy
Wydawać by się mogło, że Chiny to raj dla zakupowiczów. Choć w domach towarowych znajdziecie wiele interesujących marek, które jeszcze nie zawitały do Europy, a na specjalnych targach można obkupić się w podróbki ekskluzywnych zegarków czy torebek, większość produktów (chociażby sprzęt sportowy) kosztuje tyle co u nas. Pomimo metki „made in China”.
5. Zwiedzanie z nieaktualnym przewodnikiem
Wyruszyłam do Szanghaju z jedynym dostępnym po polsku przewodnikiem National Geographic. Niestety był wydany w 2007 roku i wymagał sporej aktualizacji. Od tamtego czasu sporo się zmieniło, zwłaszcza w takim mieście jak Szanghaj, gdzie zdążyło powstać drugie tyle drapaczy chmur i linii metra. Co najmniej kilka razy okazało się, że jakiejś wystawy już w ogóle nie ma, a jakieś muzeum było zamknięte, kiedy planowałam je zwiedzić.
Wyruszyłam do Szanghaju z jedynym dostępnym po polsku przewodnikiem National Geographic. Niestety był wydany w 2007 roku i wymagał sporej aktualizacji. Od tamtego czasu sporo się zmieniło, zwłaszcza w takim mieście jak Szanghaj, gdzie zdążyło powstać drugie tyle drapaczy chmur i linii metra. Co najmniej kilka razy okazało się, że jakiejś wystawy już w ogóle nie ma, a jakieś muzeum było zamknięte, kiedy planowałam je zwiedzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz