niedziela, 14 kwietnia 2013

Szkockie wesele



Jakiś czas temu zamarzył mi się udział w tradycyjnym zagranicznym weselu, bo jaka inna okazja dostarcza tylu cennych informacji na temat tradycji i zwyczajów w danym kraju? Nie musiałam długo czekać: na początku roku zostałam zaproszona na wesele szkockie. Choć Panna Młoda zapewniała nas, że nie będzie to wcale takie tradycyjne wesele, nam - gościom spoza Wielkiej Brytanii - wydało się ono w 100% szkockie! Z całą pewnością było to niesamowite przeżycie, tym bardziej, że przy tej okazji spotkałam znajomych, których nie widziałam od trzech lat. 

Wesele odbywało się w sielskiej scenerii (łąki i owce dookoła) i przy pięknej (!) pogodzie. Nie wiem czy inne śluby przebiegają tu według podobnego schematu, lecz wiele pozwala zakładać, że tak. Wszyscy mężczyźni nosili kilty (każdej rodzinie przypisany jest inny kolor) i tylko zagraniczni goście wyróżniali się pod tym względem. Panna Młoda miała zaś szarfę w kolorze kiltu Pana Młodego. Przed kościołem grano na kobzach, a na miejsce przywiózł nas dwupiętrowy autobus, niczym z „Harry’ego Pottera”. Wydaje się więc, że Szkoci są bardzo przywiązani do tradycji. Sama msza (w obrządku protestanckim) znacznie różniła się od tego, do czego przywykliśmy w Polsce - było krótko i na temat, to znaczy: dwa psalmy, przysięga, czytania, krótkie kazanie skierowane wprost do nowożeńców i podpisanie dokumentów. Żeby było śmieszniej, pastor osobiście przygrywał na elektrycznej gitarze. 
Część weselna rozpoczęła się przemówieniami i poczęstunkiem. Następnie przyszedł czas na tort, a jego krojenie było chyba najważniejszym momentem uroczystości, gdyż wszyscy robili wtedy zdjęcia. Następnie tańce: pierwszy wolny, a kolejne – niesłychanie szybkie, skoczne, skomplikowane i... męczące. Nie znam się na tradycyjnych tańcach na tyle, by powiedzieć z pewnością, czy były one szkockie, celtyckie czy też gaelickie, jednak wiele z melodii wygrywanych przez lokalny zespół jest znanych w Polsce na przykład z lekcji muzyki w szkołach. Patrząc na tańczących, od razu można było zauważyć, kto był Szkotem, a kto nie ;) Nie jest łatwo połapać się w tych wszystkich zmianach par, czwórek i ósemek, zwłaszcza kiedy tempo przyspiesza. Dlatego też whisky wcale nie lała się strumieniami. Szkoccy gospodarze zapewniają minimum, czyli szampana, trochę wina i piwa, a goście mogą wnosić swój alkohol. Zabawa nie trwa do białego rana, lecz mniej więcej do północy, ale wcale to nie dziwi, skoro wszyscy goście aktywnie angażują się w tańce!

Jedno wiem na pewno – tym razem nie żałuję, że przez tych kilka intensywnych dni nie zobaczyłam więcej Szkocji. Jest to piękny kraj - z pewnością jeszcze piękniejszy latem - lecz  myślę, że niebawem tu wrócę. Nasza zagraniczna grupa liczyła około 15 osób z 6 różnych państw i jeden z wieczorów poświęciliśmy na wspólne gotowanie naszych tradycyjnych potraw. Fotorelacja na Facebook’u. Takie chwile pozytywnego zderzenia różnych kultur to coś niesamowitego. 
A trochę widoków udało mi się uchwycić w oczekiwaniu na pociąg w Edynburgu oraz w samym pociągu do Londynu, którego trasa (pokonywana przez James’a Bonda w „Skyfall”) wiedzie wzdłuż stromych klifów. Choć w Wielkiej Brytanii działa kilkanaście niezależnych operatorów pociągów, podróżowanie tym środkiem lokomocji jest tak samo drogie jak podróżowanie samolotem. Jest jednak przy tym bardzo wygodne i warto kupić bilet po niższej cenie z wyprzedzeniem przez Internet. W samym Londynie, choć uwielbiam to miasto, żyłam jeszcze wspomnieniami z wesela i po prostu nie miałam siły na intensywne kilkunastogodzinne zwiedzanie, choć i tak udało mi się zrealizować znaczną część planu. 

2 komentarze: