Niespodziewanie Madryt uplasował się w czołówce listy moich ulubionych europejskich
stolic. Niespodziewanie, gdyż pierwsza, dość krótka zresztą wizyta w tym
mieście, która miała miejsce jakieś 10 lat temu, nie pozostawiła aż tak
pozytywnych wspomnień. Tym razem spędziliśmy w stolicy Hiszpanii tylko
przedłużony weekend, ale tyle wystarczyło, by się w niej zakochać.
Niezatłoczony, pozasezonowy Madryt wydał nam się wyjątkowo przyjazny. Serdeczni
ludzie, pyszne jedzenie, wyjątkowy design, piękna architektura i cudowne
restauracje – to wszystko można znaleźć tu na każdym kroku!
Ponieważ głównym celem tego
wyjazdu było obejrzenie meczu Real
Madryt – FC Barcelona (Gran Derbi, El Clásico), marzenia wszystkich kibiców piłki nożnej, nie
będę tym razem poświęcać wiele miejsca zabytkom Madrytu. Sam mecz, choć był wyjątkowo
jednostronny (Barca rozgromiła Real, a większość kibiców zaczęła w milczeniu opuszczać
Santiago Bernabeu po trzecim golu), nie zawiódł jeśli chodzi o piłkarski
poziom. Wypełniony po brzegi stadion robił ogromne wrażenie, zwłaszcza w
trakcie prezentacji drużyn. Mimo wysokiej stawki spotkania, nie było czuć ani
zagrożenia, ani nerwowej atmosfery. Na trybunach zasiadało wielu obcokrajowców,
którzy przyjechali do Madrytu specjalnie na ten wyjątkowy wieczór. Sam stadion można zwiedzać, natomiast żeby
obejrzeć taki mecz, trzeba kupić bilet. Najpewniejszym źródłem jest oficjalna
strona klubu, jednak pierwszeństwo mają tu posiadacze karnetów, z reguły
przekazywanych z pokolenia na pokolenie. W przypadku tak prestiżowych meczów
jak ten, do ogólnej sprzedaży trafia niewielka pula biletów. Jedyną opcją dla
zwykłych śmiertelników pozostają wówczas inne portale (np. viagogo.com), na
których ceny wejściówek rosną kilkukrotnie. Mimo początkowych obaw odnośnie
takiego nieoficjalnego kanału sprzedaży, okazało się, że wszystko było
zorganizowane sprawnie, bez łamania prawa. Nieopodal stadionu wyznaczono punkt
odbioru i zwrotu karnetów, które właściciele udostępniają na czas meczu.
Karnety nie są spersonalizowane i nikt nie sprawdzał dokumentów tożsamości
przed wejściem na stadion, pomimo rzekomo zaostrzonych kontroli.
Ale nie samym futbolem człowiek
żyje. Była to zarazem znakomita okazja do odświeżenia sobie topografii Madrytu
oraz jego najważniejszych zabytków. Tym razem udało się mi zobaczyć imponujące
zbiory Muzeum Thyssen-Bornemisza,
galerii dużo bardziej kameralnej lecz również bardziej przyjaznej niż Prado, do
którego jednak większość przyjezdnych kieruje pierwsze kroki. Jednym z
ciekawszych zabytków jest przepiękny Palacio de Cibeles, w którym niegdyś
mieściła się główna siedziba poczty. Fakt ten może trochę dziwić, zważywszy iż
wnętrza wręcz przytłaczają rozmachem i elegancją. Warto tu przyjść również dla
pięknego widoku roztaczającego się z tarasu na szóstym piętrze.
Nie można nie wspomnieć o kuchni
Madrytu i niezwykle praktycznej koncepcji tapas,
czyli podawania potraw (nie tylko przekąsek) w małych porcjach, najlepiej w
pewnych odstępach czasowych. W ten sposób można spróbować wielu dań, nie
przejadając się. W towarzystwie dobrego wina smakowało nam dosłownie wszystko,
co nam zaserwowano zgodnie z tą filozofią.
Zazdroszczę recenzentom
madryckich lokali – niemal każda tutejsza restauracja ma unikalny klimat i aż
zachęca do wejścia, jak chociażby polecana przez Anthony’ego Bourdaina La Gabinoteca, hołdująca koncepcji tapas w nowoczesnej odsłonie. Ciężko trafić tu przypadkiem,
gdyż lokal leży z dala od głównej ulicy i nie jest nastawiony na turystów (np.
nie ma angielskiego menu). Wystrój jest oryginalny, podobnie jak sposób
serwowania potraw – każda wydaje się być małym dziełem współczesnej sztuki.
Jednoczenie nie ma mowy o przeroście formy nad treścią. Wszystkie zamówione
pozycje były pyszne, a jajko z truflą zapiekane w słoiczku to po prostu
mistrzostwo świata.
Nawet w listopadzie można cieszyć się bezchmurnym niebem w
jednym z licznych barów i kawiarni na tarasach budynków. Warto zajrzeć na przykład
do Gau&Café w gmachu biblioteki
uniwersyteckiej, zbombardowanym w trakcie wojny domowej a następnie
odrestaurowanym.
W Madrycie zaprzyjaźniliśmy się również z portalem airbnb. Do tej pory bezskutecznie
próbowałam przekonać się do pomysłu wynajmowania za opłatą prywatnego
mieszkania, gdyż np. w Reykjaviku czy Kopenhadze po prostu bardziej opłacało
się zarezerwować pokój w pensjonacie czy łóżko w porządnym hostelu. Wiele jednak
zależy od liczby podróżujących osób i właśnie od samego miasta. W Madrycie można
znaleźć całe mnóstwo niedrogich, pięknie urządzonych mieszkań, zlokalizowanych
w tętniących życiem dzielnicach. Nam trafił się fantastyczny gospodarz, który
udostępniał apartament w zabytkowej kamienicy, nieopodal domu Miquela de
Cervantesa, urządzony przedwojennymi meblami.
Interesujący wpis. Madryt to naprawdę wyjątkowe miasto, które łączy pasję do futbolu, jak w przypadku emocjonującego El Clásico, z doskonałą kuchnią i klimatycznymi tapas. A wybór apartamentu przez AirBnB to świetny sposób na zanurzenie się w lokalnej atmosferze. Można powiedzieć, że taki pobyt w sercu tętniącego życiem miasta to prawdziwa przyjemność!
OdpowiedzUsuń