W większości z nas w pewnym momencie odzywa się potrzeba stabilizacji i zapuszczenia
korzeni miejscu, które można by nazwać swoim domem. Czasami myślę sobie, że
albo nie zaczęłam jeszcze takiej potrzeby odczuwać, albo po prostu należę do
drugiego typu ludzi, którzy chcą być obywatelami świata. Choć może nie
poszukuję bezustannie wrażeń i bardziej niż cokolwiek innego, cenię sobie
możliwość odpoczynku od czasu do czasu, perspektywa ciągłego zmieniania miejsca
zamieszkania i pracy - i ewentualnie znalezienia w ten sposób idealnego miejsca
na Ziemi - wydaje mi się co najmniej kusząca.

To, co w teorii wydaje się łatwe, w praktyce łatwe nie jest. Już od ubiegłego
roku planowałam wyruszyć na jeden dzień do Krakowa: tak po prostu, by posnuć
się bez celu, pośpiechu i zobowiązań. I być może poczuć przedsmak sytuacji, w
której nie jest się przywiązanym do jednego miejsca. Udało się dopiero w maju,
na chwilę.
Dlaczego akurat Kraków? Poza Warszawą - moim domem - jest to chyba pierwsze
z dużych polskich miast, w których wiem, dokąd mam ochotę w danej chwili się
udać. Jest to też miasto, do którego się wraca jak do Rzymu i w którym bywam
dość często. Mam tu swoje ulubione miejsca, choć Kraków można odkrywać bez
końca, jak skarbnicę. Łatwy dojazd z Warszawy (obecnie najszybciej pociągiem)
jest dodatkowym atutem.
Takie historyczne, zabytkowe miasta można zwiedzać na dwa sposoby. Pierwsza
wizyta to odhaczenie kolejnych miejsc z
listy najważniejszych atrakcji turystycznych. Taką utartą trasę zazwyczaj
przemierzam w Krakowie w towarzystwie gości z zagranicy. Bliskie jest mi i
drugie oblicze, czyli miejsca, które zachwycają, choć z historycznego punktu
widzenia są może mniej ważne. Kiedy poznajemy już klimat takiego miasta, za
każdym kolejnym razem coraz świadomiej możemy się w tym klimacie zagłębiać.
Większość ludzi uwielbia Kraków za to, czego nie ma Warszawa. Od czasu do
czasu przebijają się również głosy
malkontentów, że jest jak w muzeum, że więcej jest turystów niż mieszkańców, że
grasują tu słynni już „pijani Anglicy”…
Faktycznie, na starówce słychać języki z wielu zakątków świata, zaś o
samym mieście i jego historii można by napisać wiele… Nie czuję się na siłach,
by bawić się w przewodnika, więc po prostu przedstawię pokrótce MÓJ Kraków.
Ilekroć tu jestem, staram się zajrzeć na Kazimierz. To miejsce
absolutnie magiczne, pełne klimatycznych knajpek, kawiarenek, barów… Kazimierz
powstał w XIV wieku – i co ciekawe – przez długi czas był niezależnym miastem,
oddzielonym od Krakowa nieistniejącą już odnogą Wisły. Dzielnica żydowska
stanowiła jego północno-wschodnią część. Kto miał okazję zabawić w jednym z
tutejszych klubów, ten zapewne wie, że obowiązkowym punktem nocnej przygody są
zapiekanki na Placu Nowym. Poniżej kilka wartych polecenia miejsc:
·Alchemia –
kultowy lokal o niepowtarzalnym klimacie. Często odwiedzany przez artystów
szukających natchnienia.
·Mleczarnia –
urocza klubokawiarnia z równie uroczym ogródkiem.


Idąc ze Starego Miasta na Kazimierz (lub w przeciwną stronę), mija się ulicę Dietla. Przywodzi ona nieco na myśl aleje w Paryżu czy Barcelonie i na próżno szukać podobnych w pozostałych polskich miastach. Przez jej środek, wśród starych kamienic, biegnie tunel wysokich drzew, a w nim – linia tramwajowa. Ulica Dietla stanowiła część projektu Plant, ale do lat 70-tych miała jeszcze bardziej parkowy charakter.
Coś paryskiego ma w sobie również
Royal
Hotel (świętej Gertrudy 26). Najstarsza z czterech zajmowanych przez niego
kamienic pochodzi z XIX wieku i jest piękną przedstawicielką secesji. Przed
wojną hotel gościł wiele znamienitych osobistości, między innymi prezydentów i
premierów Rzeczypospolitej. Z kolei przy Placu Świętego Ducha, w bliskim
sąsiedztwie dworca, mieści się neobarokowy
Teatr
Słowackiego, który przypomina mi gmach
kasyna w Monako,
jednego z moich ulubionych budynków. Projekt autorstwa Jana Zawiejskiego został
wyłoniony w drodze konkursu. Teatr zaczął działać w 1893 roku i odegrał ważną
rolę w historii polskiej kultury. Był też pierwszym budynkiem w Krakowie, który
posiadał oświetlenie elektryczne.

