Na początku maja przez Polskę
przetoczyła się fala upałów. Nim znów z nieba poleje się żar, warto się na to
przygotować. Kiedy słupki rtęci w termometrach przekraczają 25°C, dla mnie
oznacza to jedno: rozpoczął się sezon na gazpacho! Ten hiszpański chłodnik w
swojej najpopularniejszej, andaluzyjskiej odmianie nie zawiera mięsa, ani nie
wymaga gotowania. Jest sycący, zdrowy, a co najważniejsze – orzeźwiający.
Nierozerwalnie kojarzy mi się z wakacjami w Hiszpanii, kiedy każdego dnia
temperatura przekraczała 40°C.
Nie chwaląc się, najlepsze gazpacho jadłam jednak… u siebie w domu.
Przyrządzenie takiej zupy nie jest skomplikowane, ale dość czasochłonne, gdyż
wszystkie warzywa należy przepuścić przez drobne sito. Niektórzy pomijają ten
krok, ale wierzcie mi, pływające w chłodniku skórki i pestki to nie jest
najlepszy pomysł. Oczywiście wiele zależy od jakości składników. Gazpacho
wyszło smaczniejsze, kiedy użyłam pomidorów z ogródka albo cebuli przywiezionej
z Krymu. A oto i przepis:
Składniki (na duży garnek):
Pół kg czerwonej papryki
20 dag zielonej papryki
Pół kg cebuli
1 kg ogórków
4 duże ząbki czosnku
100 ml octu winnego
Natka pietruszki
Sól, pieprz
1 litr wody
250 ml oliwy z oliwek
3-4 kilkudniowe kajzerki
Warzywa umyj, obierz i pokrój. Ja zazwyczaj odstawiam je na noc do lodówki
w dużym garnku wraz z wyciśniętym czosnkiem, aby wszystko się przegryzło.
Bagietkę połam, dodaj sól, zalej wodą i octem. Odstaw na 3 godziny. Po tym
czasie zmiksuj wszystkie składniki i przetrzyj przez drobne sito. Dopraw solą i
pieprzem do smaku. Schłodzone gazpacho podawaj z grzankami.
***
W Hiszpanii byłam dwa razy (nie liczę pobytu na Wyspach Kanaryjskich) i
spędziłam tam łącznie trzy tygodnie. Przez ten czas udało mi się zobaczyć
prawie wszystkie najważniejsze miejsca, w tym Madryt i Barcelonę. W rywalizacji
tych dwóch miast zdecydowanie wygrywa dla mnie stolica. Barcelona wydaje mi się
nieco przereklamowana (zwłaszcza za sprawą filmu „Vicky Christina Barcelona”).
Może i ma ładne centrum, Gaudiego oraz plażę, ale jej przedmieścia to ponure blokowiska
pozbawione charakteru. Madryt natomiast – na tyle, na ile zdołałam go poznać -
nawet na obrzeżach sprawia wrażenie królewskiego i reprezentacyjnego miasta. Ciekawe,
że kiedy tam byłam, miałam mieszane uczucia. Kilka tygodni wcześniej wróciłam z
Londynu, który zachwycił mnie wszechobecnym porządkiem, zaś tu irytowały mnie harmider
i zgiełk. Chętnie jednak któregoś dnia do Madrytu wrócę. Paradoksalnie, pomimo
postawienia całego domu do góry nogami, nie znalazłam żadnego zdjęcia stamtąd.
Przy okazji pobytu w Hiszpanii zdecydowanie warto wybrać się na Gibraltar. To
niepowtarzalnie miejsce: półwysep, miasto i brytyjskie terytorium zamorskie w
jednym. Odkąd Brytyjczycy w XVIII wieku zajęli tę samotną skałę, Gibraltar stał
się przedmiotem nieustających sporów. Miejscowa ludność jednak dwukrotnie
opowiedziała się w referendum za utrzymaniem status quo. I tak przekroczenie
granicy oznacza dziś przejście z jednego świata do drugiego. W jednym panuje
hiszpański chaos, a ludzie zamawiają na obiad paellę, podczas gdy kilkaset
metrów dalej mamy równiutkie czyste chodniki, czerwone budki telefoniczne i
brytyjskie sieciówki. Program zwiedzania obejmuje zawsze wjazd na szczyt
zamieszkany zresztą przez makaki, podziwianie roztaczającego się z góry widoku
na cieśninę i Maroko oraz spacer siecią tuneli wykorzystywanych w przeszłości
przez wojska. Polacy dodatkowo zatrzymują się pod tablicą upamiętniającą śmierć
generała Władysława Sikorskiego. Nic dziwnego, że Brytyjczycy przez wieki nie
oddali Gibraltaru. Jest to ważny punkt pod względem strategicznym, niesłychanie
trudny do zdobycia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz