1. Serengeti National Park, Afryka
Pierwszą pozycję na liście zawdzięcza aż dwóm filmowym
hitom, które wypada mi tutaj przytoczyć.
Bezkresne sawanny
skąpane w ciepłym świetle wschodzącego/zachodzącego Słońca, charakterystyczne
sylwetki afrykańskich akacji, a w tle ośnieżony szczyt Kilimandżaro wynurzający
się z chmur – to widok rozsławiony przede wszystkim przez kreskówkę
wszechczasów, Króla Lwa. Safari
organizowane jest w wielu afrykańskich państwach, jednak tereny najbardziej
zbliżone do tych, po których biegał Simba, odnajdziemy w słynnym parku
Serengeti, na granicy Tanzanii z Kenią. Choć Kenia jest częstszym celem
wycieczek, to w mniej turystycznej Tanzanii znajduje się zdecydowanie większa
część parku Serengeti (75 %).
Uczestnicy takiego
safari obserwują dzikie zwierzęta z jeepów z odsuwanymi dachami. Na zewnątrz wychodzić
można jedynie w oznaczonych punktach, a śpi się na przykład w specjalnych
schroniskach na terenie parku, które pozostają niezmienione od kilkudziesięciu
lat. Na 99 % w Serengeti spotkacie wszystkich bohaterów Króla Lwa, nawet latem (kiedy pod równikiem trwa zima) gdy
większość z nich przemieszcza się na północ.
Innym, nadzwyczaj
osobliwym parkiem jest Ngorongoro zajmujący dno rozległego krateru, wewnątrz
którego zwierzęta żyją i rozmnażają się od tysięcy lat. Wulkan jest już
nieczynny, jednak okolica należy to aktywnych sejsmicznie i dane nam tu było
doświadczyć niegroźnego trzęsienia ziemi.
Popularnym miejscem
odpoczynku po wyczerpującym safari jest Zanzibar, zwany „Korzenną Wyspą” i
słynący z wysokich palm oraz piaszczystych plaż. Historia wyspy jest
nierozerwalnie powiązana z rozwojem kolonializmu, co znajduje odzwierciedlenie
w ciekawej architekturze. Od wieków krzyżowały się tu wpływy wielu kultur.
Zanzibarem od X wieku rządzili na przemian Arabowie i Portugalczycy.
Dom Karen Blixen |
Ten drugi ważny film,
którego akcja dzieje się na Czarnym Kontynencie, to Pożegnanie z Afryką, ekranizacja książki Karen Blixen o tym samym
tytule. Zarówno film, jak i książka znakomicie oddają afrykański klimat i
kulturę. Dom Karen Blixen znajduje się pod Nairobi i można go zwiedzać. Gdyby
ktoś jednak chciał bliżej poznać zwyczaje autochtonicznych ludów, polecam
wizytę u plemienia Hadzabe, które zamieszkuje centralne terytoria Tanzanii i
podczas polowań porozumiewa się językiem przypominającym mlaskanie.
Serengeti:
Mufasa i Pumba:
Zanzibar:
2.
Petra, Jordania
To niezwykle tajemnicze
miejsce, choć sceny Indiany Jonesa z
jego udziałem należą do najbardziej zapadających w pamięć. Założę się, iż wielu
fanów tego filmu nie ma pojęcia, że był on kręcony właśnie w Jordanii i że słynny
Skarbiec istnieje naprawdę. Uwierzcie mi, Petra robi tysiąckrotnie większe
wrażenie niż greckie i rzymskie ruiny razem wzięte!
Mówiąc „Petra” mam na
myśli nie tylko Skarbiec, ale całe ogromne miasto wykute w skałach przez starożytnych
Nabatejczyków między III w. p. n. e. a I w. n. e. Na kilkaset lat zapomniane
przez świat (a przynajmniej świat europejski), zostało odkryte na nowo przez
Szwajcara Johanna Ludwiga Burckhardta, który nieeuropejskim wyglądem i biegłą
znajomością języka arabskiego zaskarbił sobie zaufanie miejscowej ludności.
Do Skarbca wiedzie 1,5 kilometrowa
droga przez dolinę oraz wąski wąwóz Siq, naznaczony obecnością starożytnej
rozwiniętej cywilizacji. Na całej długości biegnie wydrążony w kamieniu kanał
wodny, zaś jeszcze przed wejściem do wąwozu w oczy rzucają się stare skalne
groty do niedawna zamieszkiwane przez Beduinów. Dopiero wpisanie ich na Listę
Światowego Dziedzictwa UNESCO oznaczało dla Beduinów konieczność opuszczenia
swoich domostw. Widok różowego lub pomarańczowego Skarbca (w zależności od pory
dnia) stopniowo wynurzającego się zza ścian wąwozu niewątpliwie jest
najbardziej imponującym, lecz to zaledwie początek miasta. Chociaż Indiana
Jones odkrył wewnątrz kilka komnat, w rzeczywistości w Skarbcu jest tylko jedna
głęboka wnęka i obecnie nie można tam wchodzić. Kontynuując wędrówkę przez
kolejne 2 kilometry, mija się teatr i Groby Królewskie, by dotrzeć wreszcie do
położonego na równinie miasta Petra. Groby są dziś odkopane jedynie w części i
wciąż nie wszystko wiadomo na ich temat. Przez ten cały czas ciężko jest się
opędzić od miejscowych, którzy oferują przejażdżkę na ośle, wielbłądzie albo
sprzedają biżuterię lub… kamienie. Wiele osób rezygnuje z dalszej wspinaczki,
jednak warto przemęczyć się jeszcze przez godzinę, by dotrzeć na szczyt góry, z
którego roztacza się widok na pustynię. Tam też znajduje się największa i
najlepiej zachowana budowla, czyli „Klasztor” przypominający trochę Skarbiec.
Do środka można jednak wejść, a poza tym wcale nie trzeba długo czekać, by
uchwycić w aparacie pusty kadr. W styczniu dociera tu niewielu ludzi.
Innym bardzo
„fotogenicznym” miejscem, położonym stosunkowo niedaleko Petry, jest pustynia
Wadi Rum, stąd też nie powinno jej zabraknąć w planie zwiedzania. Znacie ją
zapewne z takich filmów jak: Lawrence z
Arabii, czy Tranformers: Zemsta
Upadłych, gdzie udawała… Egipt. Wadi Rum posiada wszelkie oblicza pustyni:
od białych lub żółciutkich wydm jak nad Bałtykiem, poprzez różowo-czerwone
formy skalne typowe dla krajobrazu Zachodnich Stanów Zjednoczonych, po równiny,
których powierzchnię gdzieniegdzie zakłócają całkiem wysokie wzgórza. Za środek
transportu mogą posłużyć: samochód terenowy, wielbłąd albo po prostu własne
nogi. Amatorzy wspinaczki przyjeżdżają tu nawet na dwa tygodnie i zdobywają
wszystkie napotkane po drodze wzniesienia. Pustynia jest naturalnym
środowiskiem Beduinów, którzy rozstawiają na niej swoje namioty i żyją w
zgodzie z tradycją: dbają, by ich rodziny były jak najliczniejsze, odżywiają
się mlekiem wielbłąda i przemierzają bezkresne piaski. Z taką różnicą, że dziś
w wielu namiotach jest Internet ;) A jeżeli
obawiacie się podróży na Bliski Wschód, uspokoję Was, że Jordania to zdecydowanie
najstabilniejszy kraj w regionie.
3. Angkor Wat, Kambodża
Kambodża zaliczana jest
do grona państw o najniższym wskaźniku HDI. Tamtejsze komary przenoszą ponoć cały
alfabet chorób z malarią na czele, chaty budowane są na wysokich palach
mających uchronić domowników przed
jadowitymi wężami, zaś w latach 70. terytorium kraju ogarnięte było krwawą
wojną domową. Wydawać by się mogło, że te czynniki powinny zniechęcać turystów
do „samobójczej” wizyty. Nic bardziej mylnego. Jest to jedno z częściej odwiedzanych
państw na Półwyspie Indochińskim, szczególnie upodobane sobie przez
wszechobecnych podróżników z Japonii. Główne ulice w pobliżu kompleksu Angkor
są gęsto zabudowane hotelami wręcz rażącymi przepychem. Nawet mój hotel był
jednym z ładniejszych, w jakich miałam okazję się zatrzymać. Taki obraz jest jednak
całkiem niereprezentatywny w odniesieniu do reszty kraju, po prostu nie pasuje
do tego miejsca i może wprowadzić w błąd turystę, który przypadkiem nie zboczy
z utartego szlaku i nie pozna w ten sposób prawdy.
Angkor Wat jest
największą i najsłynniejszą świątynią wchodzącą w skład całego kompleksu
Angkor. Wybudowana została w XII wieku, a jej powierzchnia przekracza 2 km2.
Pełniła funkcję miejsca kultu zarówno dla hinduistów, jak i buddystów. Kompleks
Angkor był stolicą imperium istniejącego między IX a XV wiekiem. Zamieszkiwała
go milionowa populacja, co czyniło go największym miastem świata przed
rewolucją przemysłową. Rekonstrukcja i renowacja zabytków utrudniona była z
prostej przyczyny: dopóki tego nie zakazano, niepokorni kolekcjonerzy dzieł
sztuki zabierali ze sobą małe kamienne fragmenty budowli, które swego czasu
można było kupić w Internecie.
Angkor Wat pojawił się
na wielkim ekranie przede wszystkim w filmie Lara Croft: Tomb Raider. Ta ekranizacja popularnej gry komputerowej
minęła bez większego echa, lecz wykreowała Angelinę Jolie na aktorkę filmów
akcji. Stąd też pochodzi pierwsze z jej adoptowanych dzieci. Jak widać na
zdjęciu poniżej, masywne korzenie olbrzymich drzew rzeczywiście w ciekawy
sposób zespoliły się z kamiennymi ruinami. Można to zobaczyć na własne oczy,
można dotknąć, można zrobić zdjęcie. Nie można tylko wejść do środka, gdyż
wbrew temu, co widać na filmie, wewnątrz po prostu nic ma.
4.
Salzburg, Austria
Kolejne z tych często
mijanych w drodze na narty miast. Dlaczego warto jest akurat tutaj zboczyć z
autostrady na kawę? Obok Wiednia i pochodzącego stamtąd Sachertorte oraz obok
fabryki Milki w Blutencji, Salzburg jest kolejnym ważnym punktem na
czekoladowej mapie Austrii. I mówię to jako czekoladoholiczka. Jeżeli znacie i
lubicie Mozartkugeln, powinniście odwiedzić Café Fürst, kolebkę tych pralinek,
owijanych tutaj nie w złote, lecz srebrno-niebieskie papierki. Oczywiście
głównym magnesem przyciągającym turystów do Salzburga jest patron tychże
czekoladek, Wolfgang Amadeusz Mozart. Można zwiedzić tu dom, w którym się
urodził, choć tak naprawdę kompozytor spędził większą część życia w Pradze i
Wiedniu. Jakoś utarło się jednak, że to Salzburg jest miastem Mozarta. A tworzyli
tutaj również Jan Sebastian Bach czy Józef Haydn, stąd pochodził fizyk
Christian Doppler. Co ciekawe, film Miloŝa Formana wcale nie był kręcony w
Salzburgu.
Do sztandarowych
zabytków zaliczają się: twierdza Hohensalzburg, pałac Mirabell, tutejsza
katedra i Residenz wraz ze stojącą obok wielką barokową fontanną. Na trasie
między tymi punktami zawsze obecne są tłumy turystów. Salzburg zawsze wydawał
mi się zbyt mały, by udźwignąć ich ciężar. To wszystko ogląda się z mniejszym
lub większym zachwytem, jednak w planie zwiedzania naprawdę warto uwzględnić
popołudniową wizytę na jednym z otaczających miasto wzgórz. Na każdym kroku
podkreślam również, że austriackie miasta - jak mało które - mają to do siebie,
że warto je odwiedzić w listopadzie lub grudniu. Powód nazywa się: jarmarki
świąteczne (Weihnachtsmärkte). Ten salzburski należy do największych i
najpopularniejszych. Jarmarki są głęboko wpisane w tutejszą tradycję i dlatego tak bardzo pasują
do austriackiego krajobrazu.
Najbardziej kojarzącym
się z Salzburgiem filmem jeszcze długo pozostaną pewnie „Dźwięki Muzyki”, pełne
sielankowych widoków i amerykańskiego optymizmu. Długie jak nie wiem co, ale przyjemnie
się ogląda. :)
5.
Sztokholm, Szwecja
Od pierwszego wejrzenia
polubiłam to miasto. Za jego nieco senną atmosferę z dodatkiem minimalizmu w
nowoczesnym wydaniu. Za uprzejmych jego mieszkańców. A przede wszystkim za
przepiękne położenie: na wzgórzach, na wyspach, nad morzem. Dziwicie się
pewnie, dlaczego Sztokholm znalazł się na filmowej liście. Otóż niesłychanie
wierny i znajomy obraz miasta odnalazłam w trylogii Stiega Larssona
„Millenium”, a następnie w jej ekranizacji. Książka jest na tyle głośna, że
pewnie wiecie, o czym mówię. Tło wydarzeń zostało tam przedstawione w sposób bardzo
obrazowy i jest niezwykle istotne, gdyż nadaje powieści ton. Chociaż o
szwedzkim społeczeństwie czytelnik dowiaduje się właściwie samych złych rzeczy,
to zagłębiając się w „Millenium”, dosłownie ma się przed oczami te wszystkie sztokholmskie
uliczki, dzielnice, kawiarnie. Podobnie w filmie, choć pod tym względem polecam
nie amerykańską, lecz starszą szwedzką wersję (oba zwiastuny poniżej). W tej
drugiej niewątpliwym atutem jest szwedzki język, którego nie znam, ale brzmi on
tu przecudownie. Akcja pierwszej części dzieje się w dużej mierze poza miastem,
lecz w drugiej i trzeciej – przede wszystkim w Sztokholmie. Zwróćcie więc uwagę
na drugi zwiastun.
Moje pierwsze i bardzo
pozytywne spotkanie ze Skandynawią miało miejsce jesienią 2010 roku. Mimo wysokich
cen, cały wyjazd zamknęłyśmy w skromnym budżecie, a to za sprawą tanich linii
lotniczych, które za grosze latają do wielu miast na półwyspie.
Ciekawy jest
sztokholmski eklektyzm: mamy tu zarówno uroczą starówkę Gamla Stan z Pałacem
Królewskim i Muzeum Nobla, ogromne zielone i spokojne parki, eleganckie willowe
dzielnice, jak i popularne zadbane deptaki z lat 60. W tutejszej architekturze
dominuje szkło, jakby chciano przeciwstawić się skandynawskiej pogodzie i
zatrzymać w budynkach możliwie dużo światła słonecznego. Paradoksalnie,
trafiłyśmy na piękną złotą jesień, podczas gdy w całej Europie padało. Niby do
Szwecji niedaleko, lecz wyraźnie widać odrębność i niezależność Skandynawów.
Panuje tu inna moda, inne są sklepy, inaczej ludzie się ubierają.
Absolutnie unikalne i
warte zobaczenia jest Muzeum Vasa. Główna jego atrakcja, oryginalny XVII-wieczny
galeon wydobyty z dna Bałtyku, zatonął i nie zdołał wypełnić swojej misji, jaką
był udział w ataku na Polskę. Z odnalezionych na statku szkieletów, dzięki nowoczesnym
metodom, odtworzono wygląd ludzi z tamtych czasów i tak powstały wciągające
ekspozycje wyjaśniające wiele złożonych zagadnień. Innym osobliwym miejscem, do którego niestety
nie dotarłyśmy, jest Absolut Ice Bar, czyli bar z drinkami w lodowej komnacie.
Goście na czas wizyty dostają specjalne kurtki, a w cenę biletu wliczony jest
także alkohol. Takich barów jest zaledwie kilka na świecie. Funkcję punktu
obserwacyjnego pełni w Sztokholmie wieża Kaknas. Wybudowana w latach 60., nie
zachwyca może architekturą, ale z góry
roztacza się ładny widok, dający pogląd na to, jak położone jest miasto. Za
niewygórowaną jak na Szwecję cenę można tam zjeść dobre ciastko i wypić ciepłą herbatę.
Na koniec polecam wizytę w Södermalm, artystycznej dzielnicy Sztokholmu (każda
stolica takową posiada!), obecnej w trylogii „Millenium”. A całe miasto można
zejść na piechotę….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz