Mniej więcej w połowie drogi z Innsbrucka do przełęczy Brenner pod
autostradą przebiega kolej gondolowa. Mijana miejscowość to Steinach am
Brenner, a tutejszy stok, choć niepozorny, kryje w sobie olbrzymi potencjał, o czym
świadczyć może obecność narciarskich kadr Austrii i Szwecji wśród grona stałych
bywalców. Poznałam to miejsce całkiem nieźle w trakcie mojego Erasmusa.
Do Steinach dojeżdża pociąg i autobus. Stok otwarty jest od grudnia do
pierwszych dni kwietnia, a we wtorki i
weekendy można tu jeździć również wieczorem. Wysokość szczytu przekracza 2200 m
n.p.m. Narciarze i snowboardziści mają do dyspozycji 6 wyciągów, 10 tras o
różnym stopniu trudności oraz 6 restauracji i barów. Moją ulubioną trasą jest czerwona
dwójka biegnąca wzdłuż wyciągu krzesełkowego Steinboden. Równoległa niebieska
też jest całkiem przyjemna.
Jeździłam tu w bardzo różnych warunkach. Czasem było dość tłoczno, innym
razem padał gęsty mokry śnieg i tworzyły się muldy, a gogle parowały. Zapamiętam
jednak Steinach takim, jakie było w pewien grudniowy wieczór, kiedy temperatura
spadła do -20ºC, o czym
wówczas nie wiedziałam. Odebrałam narty prosto od ostrzenia. Stok był całkiem
pusty i równy jak stół, a śnieg zmrożony i szybki. To była zdecydowanie
najlepsza jazda w życiu. Owszem, ręka zamarzała przy robieniu zdjęć, a wracać
trzeba było bez buta, gdyż nie czułam stopą sprzęgła. Ale warto czasem zmarznąć
dla przepięknych obrazów namalowanych przez ostry mróz. Jak drzewa, na których
zastygła metrowa warstwa śniegu albo wzory ze szronu á la Swarovski na dachu
mojego samochodu.
Jest jeszcze jedna rzecz, o której należy tu wspomnieć. W krajach
alpejskich, obok nart i snowboardu, niesamowicie popularną formą spędzania
wolnego czasu w zimie są… sanki. Wbrew pozorom to nie jest wcale atrakcja dla
dzieci. Austriacy często wybierają się na stok w kaskach i z własnymi
profesjonalnymi sankami. Można je też wypożyczyć za kaucją, a płaci się wtedy
jedynie za wjazd wyciągiem. Wiele stoków ma wytyczone specjalne trasy
saneczkowe, które biegną dookoła góry i bezkolizyjnie przecinają stok
narciarski. Rozwija się na nich na tyle duże prędkości (zwłaszcza po Glühweinie,
kiedy wyłączają się hamulce), że saneczkarze to przeważnie dorośli.
Tor w
Steinach jest jednym z najlepszych w ogóle. Biegnie przez las, ma 5 kilometrów
długości, 180% zakręty i tunele. Jest sztucznie oświetlony, więc chyba nie
muszę mówić, że największa frajda jest wieczorem i w dużej grupie. Zakręty
bywają wylodzone, więc zdarzają się kontuzje (ja skończyłam z siniakiem
wielkości dużego spodka na nodze). Sama jazda nie jest trudna: aby skręcić,
wystarczy odpowiednią nogą lub ręką dotknąć śniegu. Można jeździć dwójkami albo
pojedynczo. Ponieważ śnieg sypie w twarz, niezbędne są nieprzemakalne spodnie i
rękawice oraz wysokie buty.
Więcej info...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz