Strony

niedziela, 9 lutego 2014

Czy wiesz, że… Warszawska syrenka Picassa

Jedna z bardziej niezwykłych historii związanych z Warszawą miała miejsce w 1948 roku podczas wizyty Pablo Picasso, który przyjechał na Kongres Intelektualistów do Wrocławia. Początkowo miał w Polsce zabawić trzy dni, jednak pobyt przeciągnął się do dwóch tygodni, w trakcie których artysta odwiedził Kraków, Oświęcim i Warszawę…


W tamtych czasach Warszawa wciąż podnosiła się z wojennych zniszczeń, a na Kole powstawało nowoczesne osiedle, do budowy którego posłużyły gruzy zrównanej z ziemią stolicy. Zaprojektowało je małżeństwo Syrkusów, prywatnie przyjaciele Picassa. 3 września zaprosili go na wycieczkę – artysta zachwycił się przede wszystkim funkcjonalnością osiedla. Wówczas doszło do symbolicznego zdarzenia: Picasso spontanicznie namalował węglem na jednej ze ścian postać syrenki o wymiarach mniej więcej 1,8x1,7 m, trzymającej młotek zamiast miecza.

Źródła podają dziś kilka adresów: Deotymy 4/28, Deotymy 48/28 lub Ks. J. Sitnika 4. Wiadomo na pewno, że do wówczas pustego jeszcze jednopokojowego mieszkania z kuchnią i wnęką sypialną wprowadziła się niebawem pani Franciszka Sawicka-Prószyńska z mężem. Choć zgodnie z nakazem spółdzielni, miała chronić dzieło przed zniszczeniem i udostępniać je zwiedzającym (najprościej mówiąc: otrzymała z przydziału mieszkanie-muzeum), losy tej nietypowej pamiątki potoczyły się niestety inaczej. Przez kilka lat do mieszkania pani Franciszki przybywali licznie niezapowiedziani goście: krajowe delegacje z Bolesławem Bierutem na czele, zagraniczni turyści a nawet wycieczki szkolne. Lokatorzy prowadzili przez ten czas księgę gości, lecz kiedy ich wytrzymałość dobiegła kresu, zasłonili syrenę kotarą, aż wreszcie administracja zezwoliła w 1953 roku na jej zamalowanie.

Straciliśmy tym samym jedno z bardziej unikalnych dzieł, choć nie jesteśmy w tym gronie odosobnieni  - podobny los spotkał naścienny rysunek Picassa w Hiszpanii. Przetrwała za to inna syrenka, o wiele mniejsza, namalowana przez słynnego artystę w rodzinnym albumie ówczesnego prezydenta Warszawy, Stanisława Tołwińskiego, na prośbę jego żony. Dziwi mnie jednak fakt, iż cała ta historia nie jest wykorzystywana marketingowo. Kto by nie chciał na pamiątkę kubka czy koszulki z taką syrenką?

2 komentarze:

  1. Ciekawa historia :) w ogóle nie wiedziałam o Syrence z młotkiem, ja na koszulkę się piszę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też byłam oczarowana tą historią, kiedy usłyszałam ją pierwszy raz nie tak dawno temu :) I naprawdę nie mogę przestać się dziwić, że prawie nigdzie nie można dostać takich gadżetów...

    OdpowiedzUsuń