Jakiś czas temu zamarzył mi się udział w tradycyjnym zagranicznym
weselu, bo jaka inna okazja dostarcza tylu cennych informacji na temat tradycji i
zwyczajów w danym kraju? Nie musiałam długo czekać: na początku roku zostałam
zaproszona na wesele szkockie. Choć Panna Młoda zapewniała nas, że nie będzie
to wcale takie tradycyjne wesele, nam - gościom spoza Wielkiej Brytanii - wydało
się ono w 100% szkockie! Z całą pewnością było to niesamowite przeżycie, tym
bardziej, że przy tej okazji spotkałam znajomych, których nie widziałam od
trzech lat.
Wesele odbywało się w sielskiej
scenerii (łąki i owce dookoła) i przy pięknej (!) pogodzie. Nie wiem czy
inne śluby przebiegają tu według podobnego schematu, lecz wiele pozwala
zakładać, że tak. Wszyscy mężczyźni nosili kilty (każdej rodzinie przypisany jest inny kolor)
i tylko zagraniczni goście wyróżniali się pod tym względem. Panna Młoda miała zaś
szarfę w kolorze kiltu Pana Młodego. Przed kościołem grano na kobzach, a na
miejsce przywiózł nas dwupiętrowy autobus, niczym z „Harry’ego Pottera”. Wydaje się więc, że Szkoci są bardzo przywiązani do tradycji. Sama
msza (w obrządku protestanckim) znacznie różniła się od tego, do czego
przywykliśmy w Polsce - było krótko i na temat, to znaczy: dwa psalmy,
przysięga, czytania, krótkie kazanie skierowane wprost do nowożeńców i
podpisanie dokumentów. Żeby było śmieszniej, pastor osobiście przygrywał na
elektrycznej gitarze.
Część weselna rozpoczęła się
przemówieniami i poczęstunkiem. Następnie przyszedł czas na tort, a jego
krojenie było chyba najważniejszym momentem uroczystości, gdyż wszyscy robili wtedy
zdjęcia. Następnie tańce: pierwszy wolny, a kolejne – niesłychanie szybkie,
skoczne, skomplikowane i... męczące. Nie znam się na tradycyjnych tańcach na tyle,
by powiedzieć z pewnością, czy były one szkockie, celtyckie czy też gaelickie,
jednak wiele z melodii wygrywanych przez lokalny zespół jest znanych w Polsce
na przykład z lekcji muzyki w szkołach. Patrząc na tańczących, od razu można było zauważyć, kto był Szkotem,
a kto nie ;) Nie jest łatwo połapać się w tych wszystkich zmianach par, czwórek
i ósemek, zwłaszcza kiedy tempo przyspiesza. Dlatego też whisky wcale nie lała
się strumieniami. Szkoccy gospodarze zapewniają minimum, czyli szampana, trochę
wina i piwa, a goście mogą wnosić swój alkohol. Zabawa nie trwa do białego
rana, lecz mniej więcej do północy, ale wcale to nie dziwi, skoro wszyscy goście aktywnie angażują się w
tańce!
Jedno wiem na pewno – tym razem
nie żałuję, że przez tych kilka intensywnych dni nie zobaczyłam więcej Szkocji.
Jest to piękny kraj - z pewnością jeszcze piękniejszy latem - lecz myślę, że niebawem tu wrócę. Nasza
zagraniczna grupa liczyła około 15 osób z 6 różnych państw i jeden z wieczorów
poświęciliśmy na wspólne gotowanie naszych tradycyjnych potraw. Fotorelacja na Facebook’u. Takie chwile pozytywnego zderzenia różnych kultur to coś
niesamowitego.
A trochę widoków udało mi się uchwycić w oczekiwaniu na pociąg w
Edynburgu oraz w samym pociągu do Londynu, którego trasa (pokonywana przez James’a Bonda w „Skyfall”) wiedzie wzdłuż stromych
klifów.
Choć w Wielkiej Brytanii działa kilkanaście niezależnych operatorów pociągów,
podróżowanie tym środkiem lokomocji jest tak samo drogie jak podróżowanie
samolotem. Jest jednak przy tym bardzo wygodne i warto kupić bilet po niższej
cenie z wyprzedzeniem przez Internet. W samym Londynie, choć uwielbiam to
miasto, żyłam jeszcze wspomnieniami z wesela i po prostu nie miałam siły na
intensywne kilkunastogodzinne zwiedzanie, choć i tak udało mi się zrealizować
znaczną część planu.
Bardzo fajna i ciekawa opowieść :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo i pozdrawiam! :)
Usuń