Po powrocie ze Stanów
postanowiłam odszukać takie miejsce w Warszawie, które najwierniej oddaje smaki
Ameryki. Zamierzałam odwiedzić wszystkie restauracje, o których istnieniu
wiedziałam, stąd też zebranie materiałów do tego wpisu zajęło mi sporo czasu. Część
lokali odwiedziłam jeszcze zanim zaczęłam prowadzić bloga, tak więc nie mam ich
na zdjęciach, ani nie pamiętam szczegółów karty dań. Zobaczcie, gdzie
dostaniecie burgery o smaku zbliżonym do tych amerykańskich oraz gdzie można
poczuć się jak w prawdziwym dinerze! Wyróżnione przeze mnie lokale zostały
oznaczone pogrubioną czcionką.
- Na pierwszy ogień poszły dwie niezależne restauracje, nienależące do żadnej sieci.
1. NowyYork, ul. Białobrzeska 4 A
Przyjemne, kameralne miejsce na Ochocie, niestety w
międzyczasie zamknięte, jak się okazało. Była to kawiarnia muzyczna inspirowana
Nowym Jorkiem i jego kuchnią. Przystępne ceny i dobre jedzenie. Zachęcająca i
dobrze zrobiona strona internetowa nie wskazywała na to, że lokal mieścił się w
niepozornych pawilonach na tyłach ulicy Grójeckiej. Nie było tu świecących
neonów w oknach, ani tablic rejestracyjnych na ścianach. Ot, taka kawiarenka w
sam raz na weekendowe przedpołudnie.
2.
PinkFlamingo, ul. Lirowa 42
Restauracja z charakterem i chyba najbardziej zbliżona
klimatem do autentycznego amerykańskiego dinera. Nie jest "po drodze" (ukrywa się gdzieś na Szczęśliwicach), lecz właśnie stąd bierze się ta atmosfera i nie ma
tu przypadkowych gości. Menu w dużej
mierze inspirowane kuchnią latynoską, ale to przecież też Ameryka.
- W Warszawie swoje filie mają również sieciówki, po których spodziewać by się można, że serwowane w nich dania będą smakować tak jak w Stanach. A jaka jest rzeczywistość?
3.
Jeff’s,
Galeria Mokotów & ul. Żwirki i Wigury 32
Wujek Sam? Nie, z Krystyną - Jeff’s kojarzy się przede
wszystkim z wyświetlaną od lat kinową reklamą. W całej Polsce działają 4
lokale, a połowa z nich mieści się w Warszawie: w Galerii Mokotów i przy Polach
Mokotowskich. Druga z tych restauracji jest całkiem spora i panuje tu fajny,
wesoły klimat. Sieć ta jako jedna z pierwszych zaczęła propagować kuchnię
amerykańską w naszym kraju, lecz moim zdaniem, ze średnim skutkiem. Ceny być
może są rozsądne, lecz jedzenie na kolana nie powala: mięso w burgerze bywa
przypalone, a zamiast brownie dostaje się dużego muffina. Wujek
chyba jednak sam…
Sieć bardzo popularna za Oceanem i reprezentująca tam
średnią – wyższą półkę. Ani razu nie byłam w żadnym amerykańskim Friday’s, natomiast zdarzyło mi się
odwiedzić ich restaurację w Warszawie, przy Al. Jana Pawła II. Biznesowe otoczenie nie pozostało bez wpływu
na dość wysokie ceny, jednak do obsługi nie można się przyczepić, a duże
wyróżnienie należy się za burgery bardzo zbliżone w smaku do tych serwowanych w
Stanach.
5.
Hard Rock Cafe, ul. Złota
59
Pierwsza Hard Rock
Café otworzyła się co prawda w Londynie, lecz sieć specjalizuje się w
kuchni amerykańskiej. Wieczorne koncerty, na ścianach muzyczne pamiątki
skupywane na aukcjach na całym świecie – to niektóre z cech wyróżniających te
restauracje. Warszawska HRC znajduje się w Złotych Tarasach – miejscu, za
którym nie przepadam. Byłam tu kiedyś zaraz po otwarciu, gdy wszystko w środku
było jeszcze nowe i kolorowe, bez charakteru. Dziś wnętrze już trochę się
zużyło, lecz tej atmosfery charakterystycznej dla starszych lokali wciąż brak.
Liczyłam, że tutejsze burgery będą takie jak w Stanach, tymczasem ich ceny być
może się zgadzają, ale podobieństwa na tym się kończą. Jedzenie po prostu jest dalekie
od ideału.
- (Sport) Bar & Restaurants, czyli te lokale, które nie pasują do innych kategorii. Można w nich nie tylko zjeść, ale też posiedzieć przy drinku i obejrzeć mecz, jak w typowym amerykańskim sport barze.
To tutaj w pewien upalny dzień oglądałam finał Wimbledonu z
udziałem Agnieszki Radwańskiej. Były więc sportowe emocje, wszystkie stoliki
zajęte, ludzie zaglądający do środka przez szybę. Na ścianach ekrany,
transmisje z kilku wydarzeń jednocześnie, fajna atmosfera. To spora zaliczka,
ale niestety na niej się kończy. Jedzenie absolutnie nie jest warte swojej ceny
– skądinąd nadzwyczaj wygórowanej. Moje frytki były suche, spalone, a obsługa
najwyraźniej nie panowała nad sytuacją. Wysoką cenę oczywiście wytłumaczyć
można lokalizacją (hotel Mariott), ale do tego dochodzi jeszcze jedna poważna wada:
klient z zewnątrz, który przyjdzie napić się tylko piwa, zapewne zostanie potraktowany
jak powietrze. A na samej historii i legendzie dobrej opinii zbudować się nie da.
7.
Chicago’s, ul. Żelazna
41
Niewielka knajpka zarówno o cechach dinera jak i pubu. W środku trochę ciemno, sennie, jednak bardzo
pozytywnie mnie zaskoczyło jedzenie. Co prawda tanio nie jest, gdyż w pobliżu
mieszczą się prestiżowe biurowce. To, co zamówiłam okazało się być jednak
strzałem w dziesiątkę. Skórki ziemniaków, czyli tak naprawdę ich „piętki” zapieczone
z serem, bekonem i podane ze śmietaną smakowały wybornie. I chociaż potwierdziły
się narzekania internautów odnośnie niezbyt żwawej obsługi, moje ogólne
wyniesione stąd wrażenie jest jak najbardziej pozytywne.
- Burger bary, które wyrastają w Warszawie jak grzyby po deszczu. Postanowiłam odwiedzić je i zrecenzować nie dla tego, że są gastronomicznym hitem tego roku, lecz raczej w poszukiwaniu najbardziej amerykańskiego burgera. Były one przyczyną, dla której data ukazania się tego wpisu kilkukrotnie ulegała przesunięciu – po prostu nie nadążałam z wizytami. Wciąż powstają nowe lokale, po Warszawie jeżdżą burger busy, zaś pozostałe restauracje również wprowadzają to danie do swojej oferty (ja postanowiłam skupić się na tych wyspecjalizowanych). Wszystkie burger bary działają według podobnego schematu: startujemy bez strony internetowej (wystarczy fanpage), a lokal otwieramy w niewielkiej budce, oszczędzając na powierzchni. Serwujemy kanapki w wersji slow, czyli z wysokiej jakości wołowiny, urozmaicając je czasem jakimś nowatorskim dodatkiem. Podajemy je w tekturowym pudełku lub torebce i gotowe! Taki burger to smakowe zaprzeczenie Mc Donald’s.
8.
Burger Bar, ul. Puławska 74/80
Pierwszy burger bar w Warszawie, zlokalizowany w pawilonie
przy ulicy Puławskiej. W środku białe ściany i czarna tablica z menu – dzięki
takiemu ascetycznemu wnętrzu klient koncentruje się przede wszystkim na smaku
zamówionego dania. Burgery podawane są z nachos
i salsą, stanowiącymi alternatywę dla
frytek. W smaku wszystko to jest jak najbardziej poprawne. Polecam
burgera BBQ.
9.
Barn Burger,
ul. Złota 9
Moim zdaniem najlepszy z burger barów. Jego przewaga nad
pozostałymi tkwi w kilku szczegółach: można tu (zazwyczaj) usiąść, na ścianach
pojawiają się dekoracje budujące klimat, a burgery wraz z frytkami podawane są
na tackach, z których nic nie spada i nic nie skapuje. Lokal ostatnio przeniósł
się z ulicy Przeskok na Złotą. W tym nowym miejscu nie byłam, lecz podejrzewam,
że smakowo nic się nie zmieniło. A burgery są smaczne i można się nimi najeść.
Na uwagę zasługują limitowane kompozycje, jak ta z rukolą i fetą. Poza tym
stawiam plus za miłą obsługę.
10.
Warburger,
ul. Dąbrowskiego 1
Nowy lokal otworzony ulicę dalej od Burger Baru. Czym się
wyróżnia? Oprócz klasycznych wersji, Warburger serwuje również kanapki wege, z
rybą lub sarniną. Do popicia jest natomiast butelkowana oldschoolowa lemoniada.
Bułki wypiekane na miejscu są intrygująco słodkawe w smaku, jednak tak na
dłuższą metę preferuję bardziej wytrawne pieczywo.
11.
Lokal Bistro, ul. Krakowskie Przedmieście 64
To miejsce reprezentuje całkiem inny typ restauracji, jednak
również specjalizuje się w burgerach, więc postanowiłam opisać je w tym poście
i pod tą kategorią. Burgery w Lokalu Bistro są polskie w każdym okruszku: wszystkie
wykorzystywane tu składniki są ekologiczne i pochodzą od lokalnych dostawców. Odnosi
się wrażenie, że każdy kęs jest zdrowy. Nie napijemy się więc tu coli, lecz co
najwyżej lemoniady (dobra!) czy regionalnego piwa. Są trzy podstawowe wersje
burgerów, do których można domówić dodatki. Podawane są na deseczce, w białym papierze. Zawartość niestety z deski
spada i spływa. Restauracja mieści się w Domu Polonii tuż przy Placu Zamkowym,
co w połączeniu prostym białym wnętrzem (i może niezbyt względnymi stołami z
dykty, przez które można sobie zniszczyć ubranie) tworzy ciekawy klimat.
Zamówić można również sałatkę czy niezwykle oryginalny deser: najprawdziwszy
plaster miodu czy też śliczny miodownik – nawet dla nich warto tu zajrzeć.
Ten wpis dedykuję
wszystkim, którzy towarzyszyli mi w trakcie tej kulinarnej podróży. :-)
Ciekawe podsumowanie! Szkoda, że w Warszawie jest tak niewiele lokali z kuchnią amerykańską, które by prezentowały wysoki poziom. Nie odwiedziłam jeszcze wszystkich przez Ciebie wspomnianych, ale póki co moje doświadczenia są kiepskie - szczególnie jeśli chodzi o Jeff's chociaż już na przykład Chicago’s prezentuje lepszy poziom i ogólnie samo miejsce jest moim zdaniem przyjemniejsze (bardziej kameralne, mniej gwarne - dla mnie to akurat plus ;). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Co ciekawe, jest spore zapotrzebowanie na takie miejsca. Ilekroć tam bywam, jest sporo ludzi, być może dlatego, że taka typowa amerykańska restauracja znakomicie nadaje się na spotkanie w gronie znajomych i każdy znajdzie coś dla siebie w karcie. Moje wrażenia odnośnie Jeffs'a i Chicago's są podobne. Z czystym sumieniem mogę polecić jeszcze Pink Flamingo :)
UsuńJak tak patrzę na te zdjęcia to aż cieknie mi ślinak na sam widok tych burgerów;) Zdecydoanie najlepsza http://roadamerican.pl/road-menu/ jest w sky tower. Aż chyba się wyporę takiego mi spaka zrobił ten wpis :)
OdpowiedzUsuń