Jest mniej zatłoczony niż turystyczny Salzburg, ale ma
równie wiele do zaoferowania. Mniej w nim sennej atmosfery austriackich czy niemieckich
miast, a przewyższa je urokiem. Ma w sobie szczyptę południowego temperamentu a
także wiedeńskiego majestatu. W końcu sam cesarz Maksymilian I pragnął być tu
pochowany. Podróżujący do Włoch często przejeżdżają obok, ale rzadko kiedy
zbaczają z autostrady. A warto. Wystarczy dzień, by zwiedzić najważniejsze
miejsca, lecz aby poczuć się jak mieszkaniec Innsbrucka, wcale nie trzeba zobaczyć
wszystkich kościołów i muzeów. Najlepiej jest posnuć się po starówce, usiąść
przy kawie i poobserwować toczące się obok życie.
Witajcie w sercu Tyrolu, trzeciego co do wielkości kraju związkowego
Austrii. Spośród wszystkich austriackich landów posiada on najdłuższą granicę z
sąsiadami Republiki i leży na przecięciu szlaków komunikacyjnych. W czasach
wojen napoleońskich Tyrolczycy wielokrotnie buntowali się przeciwko
francuskiemu i bawarskiemu panowaniu. Uwarunkowania historyczne i geograficzne
sprawiły, że do dziś w kulturze obecne są wpływy innych regionów tej części
Europy.
Choć to nietania opcja, lądowanie samolotem w dolinie
Innu dostarcza niezapomnianych wrażeń. Lotnisko to należy do najtrudniejszych w
Europie i wymaga od pilotów dużego doświadczenia oraz dodatkowych licencji. Po
zejściu pod chmury okazuje się nagle, że samolot znajduje się między stromymi
ścianami gór. Oczom pasażerów ukazuje się w dole miasto i mają oni okazję
zobaczyć starówkę z lotu ptaka. Turystom na ziemi ciężko jest przyzwyczaić się do widoku zniżających się samolotów,
przelatujących tuż nad domami. Lotnisko jest nieduże, ale w okresie ferii
zimowych ruch powietrzny jest tu wzmożony.
Miasto dla aktywnych
Przyjezdnym Innsbruck może wydawać się mały, ale jest tu wszystko, czego potrzeba
do szczęścia. To po prostu dobre miejsce do życia: powietrze jest czyste, woda
z kranu smaczna, widoki i klimat nastrajają pozytywnie. Jednak bezwzględna
przewaga tego miasta kryje się w tym, co dookoła. Ludzie żyją tu w zgodzie z
naturą.
Lokalizacja wręcz wymusza na mieszkańcach aktywność. Prawie każdy dorabia
tu zimą jako instruktor narciarstwa
lub snowboardu. A poszusować można już praktycznie w samym centrum, na masywie
Nordkette. Na jego szczyt dojeżdża się trzema kolejkami. Szynowa kolej
Hungerburgbahn ma cztery nowoczesne stacje zaprojektowane przez słynną iracką
architekt Zahę Hadid. Dowozi ona między innymi do Alpenzoo, najwyżej położonego
tego typu obiektu w Europie. Następnie należy się przesiąść do kolei linowej
Seegrubebahn. Od jej górnej stacji biegnie kilka tras, jednak przy pomocy
Hafelekarbahn można wspiąć się jeszcze wyżej, na wysokość ponad 2200 m n.p.m. W
piątkowe wieczory czynna jest tu restauracja, z której roztacza się przepiękna
panorama miasta. Tutaj jednak jeździ się tylko zimą. Sezon na lodowcach,
oddalonych od Innsbrucka o godzinę jazy samochodem, trwa znacznie dłużej, bo od
października do kwietnia. Do takich ośrodków jak Stubai, Axamer Lizum oraz
Kuehtai (najwyżej położone miasteczko w Austrii) dojeżdżają skibusy. Nieco
dalej leży lodowiec Pitztal, czy też zaprojektowany z myślą o rodzinach ośrodek
Serfauss-Fis-Ladis. Zimą równie popularne są sanki i łyżwy. Wbrew pozorom,
pierwsza z dyscyplin wcale nie jest typową atrakcją dla dzieci. Jeden z
lepszych torów znajduje się na stoku w Steinach am Brenner. Ma 5 kilometrów
długości, ostre zakręty i wieczorami jest oświetlony. Największe lodowisko zaś mieści
się przy stadionie olimpijskim. Zameldowani w Innsbrucku mogą nabyć w korzystnej
cenie sezonowy skipass, który obejmuje również wstęp na tor saneczkowy i
lodowisko. Latem mieszkańcy przesiadają się na rowery, na których zdobywają
okoliczne szczyty (!).
Trudno więc o lepsze miasto na Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Te odbywały się
w Innsbrucku dwukrotnie: w 1964 i 1976 roku. W 2012 roku miały tu natomiast
miejsce Zimowe Igrzyska Olimpijskie Młodzieży.
Olimpijskie, cesarskie i uniwersyteckie tradycje
Szare blokowisko we wschodniej części miasta jest pamiątką właśnie po tym
okresie. W trakcie Igrzysk znajdowała się tu wioska olimpijska. Na szczęście,
władze stawiają dziś na nowoczesność i robią wszystko, by zrewitalizować mniej
atrakcyjne rejony. Tak więc, niczym grzyby po deszczu, wyrastają ekologiczne
osiedla mieszkaniowe, które nie kontrastują tak bardzo z urokliwą zabudową
centrum. Łącząc tradycję z nowoczesnością, Innsbruck uosabia założenia twórców
marki Tyrol. Obowiązujące do dziś biało-czerwone logo zostało zaprojektowane na
przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia przez zasłużonego
dla promocji austriackiej turystyki Arthura Zelgera. Barwy miały symbolizować
alians tych wartości.
Dobrze rozpoznawalnym miejscem, które świetnie ilustruje
to, o czym wspomniałam, jest skocznia Bergisel, przebudowana w 2001 roku według
projektu Zahi Hadid. Właśnie tutaj odprawił mszę papież Jan Paweł II podczas
wizyty w 1988 roku. Obiekt można zwiedzać, zaś na jego szczycie działa
restauracja. Ale Bergisel to nie tylko skocznia.
Dla Tyrolczyków to przede wszystkim ważne miejsce historyczne. Pod tym wzgórzem
starli się kilkukrotnie z Bawarczykami wspieranymi przez Francuzów w czasach
wojen napoleońskich. Oddziałami powstańców dowodził Andreas Hofer, który dla
Tyrolczyków jest tym, kim dla Polaków był Tadeusz Kościuszko. Po klęsce w
czwartej bitwie, Hofer został zdradzony i rozstrzelany. Pochowano go w kościele
dworskim Hofkirche. Tutaj zresztą chciał także spocząć cesarz Maksymilian I
(jego woli jednak nie spełniono). W pobliżu kościoła stoją inne „cesarskie”
obiekty: pałac Hofburg, fontanna Leopolda, czy ogród Hofgarten, gdzie późną wiosną
na trawie wylegują się studenci, mimo, iż jest to teoretycznie zabronione. Przy
Universitätstrasse, na prawo od kościoła dworskiego mieści się wydział
teologiczny tutejszego uniwersytetu. Nie wszyscy wiedzą, że z tym budynkiem związanych było wielu Polaków. Studiował tu
między innymi kardynał Adam Stefan Sapieha, a profesorem dogmatyki w 1979 roku
został teolog Józef Niewiadomski. Innsbruck to w końcu także miasto
akademickie: ponad 20% 130-tysięcznej populacji to studenci, co zresztą widać
na ulicach.
Cztery pory roku, a każda ładna
Stabilny klimat sprawia, że wizyta w Innsbrucku o każdej porze roku ma
jakieś zalety. Niezwykłym okresem jest z pewnością grudzień. Wprawdzie niektóre
muzea są wtedy zamknięte, a warunki narciarskie jeszcze nienajlepsze, lecz zważywszy
na niewielkie odległości między głównymi placami, miasto zamienia się w jeden
duży jarmark świąteczny. Jest to tradycja szczególnie rozwinięta w Austrii i
Niemczech. Choć ostatnio dotarła też do innych krajów, w tym Polski, jarmarki
nie są nigdzie tak urokliwe, jak tutaj. Przede wszystkim można na nich
spróbować lokalnych produktów. W Innsbrucku na uwagę zasługują Glühwein (grzane
wino) i Kiachl, czyli drożdżowa bułka smażona na głębokim tłuszczu, podawana na
słodko lub na słono. Malutki, ale bardzo przyjemny jarmark otwierany jest w
weekendowe wieczory przy najwyższej stacji Hungerburgbahn, skąd widać całe rozświetlone
miasto. Te same specjały można też dostać na przełomie września i października,
kiedy obchodzony jest Oktoberfest. Warto się wtedy wybrać do nieodległego
spokojnego Hall in Tirol z największą średniowieczną starówką w tym regionie.
Wczesna jesień to również bardzo dobra pora na przyjazd, gdyż jest jeszcze
ciepło i słonecznie.
Latem alternatywą dla miejskiego zgiełku, są głośno reklamowane wioski
położone dookoła Innsbrucka, tzw. Feriendörfer. Są one dobrą bazą wypadową na
wyprawy do stolicy Tyrolu lub w góry. Najsłynniejszą Feriendorf jest pobliskie
Igls, znane przede wszystkim z olimpijskiego toru bobslejowego (Olympia-Bobbahn).
Jego 1210 metrów długości pokonuje się w niespełna 60 sekund, czego doświadczyć
można na własnej skórze za 30 euro od osoby.
Będąc w okolicy, nie sposób pominąć Kristallwelten, czyli
muzeum przy zakładach Swarovskiego w Wattens. Można tu zobaczyć między innymi najmniejszy
i największy kryształ świata, instalacje zaprojektowane przez takich artystów
jak Dali oraz Warhol, a na koniec odchudzić portfel w największy sklepie
firmowym Swarovskiego, w którym produkty oferowane są po korzystniejszych
cenach niż gdzie indziej.
Spacerując wąskimi uliczkami
Wizytówką Innsbrucka oraz głównym punktem miasta jest Goldenes Dachl, czyli
Złoty Dach. Istotnie, słynny dach pokrywa 2567 pozłacanych miedzianych płytek.
Jego historię można poznać w muzeum poświęconym temu obiektowi. Dookoła
znajduje się wiele zabytków, jak na przykład piękna przedstawicielka stylu
rokoko, kamienica Helblinghaus, restauracja i hotel Goldener Adler prowadzone
od 1390, katedra św. Jakuba, czy wieża
miejska Stadtturm, z której można zobaczyć całą okolicę. Warto zatrzymać się na
kawę lub ciastko w jednej z kawiarni. Kiedy jest ciepło, na zewnątrz wystawiane
są stoliki, przy których łatwiej chłonąć atmosferę miasta. Równie kuszące są wypieki
popularnej tu sieci Bäckerei Ruetz oraz słodkości oferowane przez filię
oryginalnej wiedeńskiej Café Sacher. Na prawdziwy tyrolski obiad natomiast
lepiej jest się oddalić od centrum. Zdecydowanie najbardziej reprezentacyjną karczmą
w okolicy jest Buzihütte, dość
dobrze ukryta przed przypadkowymi gośćmi. Trzeba o niej wiedzieć, żeby tam
dotrzeć, tak więc wśród klienteli przeważają lokalni. Z całą pewnością nigdzie
nie panuje taka atmosfera jak tu. Nigdzie też nie podadzą takich knedli czy szpecli.
Dobrą i tanią opcją są również schroniska powyżej miasta, na zboczu Nordkette.
Herzog-Friedrich Strasse ze Złotym Dachem przechodzi w Maria-Theresien
Strasse, też zamkniętą dla ruchu kołowego. Znajduje się przy niej centrum
handlowe Rathaus Galerien. Na 7. piętrze tejże galerii mieści się wart uwagi
przeszklony bar 360 Grad z
panoramicznym widokiem na góry i miasto. Oprócz niezłych piw, warto spróbować
lokalnego orzeźwiającego Aperol Spritzer’a. Na Maria-Theresien Strasse stoją
ponadto 2 charakterystyczne obiekty: kolumna Św. Anny, wybudowana na pamiątkę
zwycięstwa Tirolschützen nad Bawarczykami (które przypadło właśnie na dzień św.
Anny) oraz brama Triumphforte, którą kazała postawić ją Maria Teresa z okazji
ślubu syna (przyszłego cesarza) Leopolda II z hiszpańską księżniczką Marią
Ludwiką.
Nad miastem góruje natomiast rezydencja arcyksięcia
Ferdynanda II - renesansowy Schloss Ambras, usytuowany na jego południowym
obrzeżu. W środku można zobaczyć obrazy Tycjana, van Dycka czy Vélasqueza, lecz
szczególną atmosferę zamek zawdzięcza otaczającym go ogrodom.
Innsbruck to jednak nie tylko miasto Złotego Dachu i kolorowych domków nad brzegiem rzeki Inn. To także miasto ludzi, którzy z początku mogą wydawać się zamknięci, lecz w rzeczywistości są bardzo życzliwi. Miasto urzędników, którzy zamiast utrudniać życie, starają się je innym ułatwić. Wreszcie, miasto kierowców autobusów, których nie odgradza od pasażerów żadna szyba. Pasażerowie zaś mówią kierowcy "do widzenia" albo "dziękuję", kiedy wysiadają.
W Innsbrucku mieszkałem prawie rok i rzeczywiście, trudno to miasto zapomnieć! Co najciekawsze, chociaż otoczone jest górami, samo jest ogólnie 'płaskie'. W każdym razie spędziłem dziesiątki godzin, spacerując po jego malowniczych uliczkach i odwiedzając liczne zabytki.
OdpowiedzUsuńJa zazdroszczę wszystkim, którzy mieszkają tam na stałe :)
Usuń