Jest to forma gospodarowania czasu
polegająca na podróżowaniu poza swoje miasto/kraj zamieszkania w celu
obejrzenia na żywo zawodów sportowych lub podążania w ślad za swoim sportowym
idolem/ ulubionym klubem lub reprezentacją. Towarzyszyć temu może zwiedzanie położonych
w pobliżu atrakcji, o ile oczywiście takie występują.
Na dowód rosnącej popularności tak rozumianej turystyki sportowej wystarczy
zaznaczyć, iż istnieją już w Polsce biura podróży specjalizujące się w takich
wycieczkach. Załatwiają one zarówno przejazd, nocleg, jak i bilety na
wydarzenie sportowe. Zauważcie, że podczas każdego wyjazdowego meczu dowolnej
polskiej drużyny można na trybunach dostrzec naszych kibiców. Nie zawsze jest
to mieszkająca tam Polonia albo turyści, którzy akurat byli w danym mieście.
Często ci najgłośniejsi fani zaopatrzeni we flagi i inne akcesoria to po prostu
najwierniejsi kibice, fankluby itd., którzy przyjechali na mecz z daleka.
Bycie bezpośrednim świadkiem wielkich sportowych emocji sprawia mi ogromną
przyjemność nawet wtedy, gdy trzeba w tym celu udać się do innego miasta czy
nawet kraju. Jestem jak najbardziej skłonna do takiego poświęcenia, choć
oczywiście nie co weekend, gdyż tego nie wytrzymałby mój budżet. Często jednak
decyzja w tej sprawie nie jest zależna tylko ode mnie i najtrudniejszą
przeszkodą okazuje się przekonanie do pomysłu innych osób. Dlatego też jeżeli
już zdarzyło mi się pojechać na jakieś zawody i były one jedynym celem takiej
wyprawy, to na 70% miało to miejsce podczas jednej z moich wymian, kiedy to
posiadałam większy stopień niezależności niż w domu. Druga opcja to przebywanie
akurat w pobliżu, kiedy dotarcie dajmy na to na stadion nie wiąże się z jakimiś
większymi trudnościami ani stratą cennego czasu.
Nie piszę tu o takim normalnym
kibicowaniu na żywo w Warszawie, choć oczywiście jeśli dzieje się coś
ciekawego, staram się to obejrzeć. Jest to może sportowa, ale nie turystyka.
Nie piszę również o zwiedzaniu stadionów (tudzież torów) jako takich, gdyż o
tym będzie mowa przy innej okazji.
Bawiąc się dalej w socjologa, gdyby się pokusić o utworzenie klasyfikacji,
można by podzielić takie wyjazdy ze względu na ich główny cel. I tak oto
niektórzy chcą jedynie obejrzeć zawody, inni przy okazji zwiedzą miasto, zaś
pozostali mają w planach przede wszystkim zwiedzanie, a zawody stanowią
dodatkową atrakcję. Nie upieram się jednak przy takim podziale, gdyż niekiedy
po prostu wyjazd trwa kilka godzin i zwiedzanie jest logistycznie niewykonalne.
Poza tym należałoby też uwzględnić fakt, czy podczas planowania wycieczki
wiedzieliśmy, że akurat wtedy odbędzie się tam mecz, czy też dowiedzieliśmy się
o tym dopiero później.
Na mojej liście odhaczone już
zostały:
- Zimowe i
letnie GP w skokach narciarskich w
Zakopanem, w okresie ich największej popularności. Zazwyczaj bywałam tam
przy okazji, lecz za drugim razem był to kilkudniowy i kilkuosobowy wyjazd,
który kręcił się przede wszystkim wokół Krokwi. Miałyśmy wówczas po kilkanaście
lat i opuściłyśmy parę dni szkoły, co już z założenia czyniło wyjazd niezapomnianym
przeżyciem. Do tego doszła spora dawka sportowych emocji na najwyższym
poziomie.
- Celem
podobnego wyjazdu po maturze był Sopot
i opisywany już turniej tenisowy Orange Prokom Open. Tym razem udało nam się zwiedzić trochę więcej (Gdańsk).
Takie same proporcje zachowałam w Miami. Tak więc te trzy wyprawy to
typowa turystyka sportowa.
- Jednodniowe
wyjazdy do Hochfilzen, Kitzbühel i Indianapolis (kojarzących się fanom sportu jednoznacznie) podczas
mojego pobytu w Innsbrucku i Chicago.
Wielkiego zwiedzania nie było z braku takich atrakcji oraz czasu.
- Kilka meczów
piłkarskich i siatkarskich w Łodzi i Krakowie, które można różnie zaklasyfikować.
- Halowe Lekkoatletyczne Mistrzostwa Świata w
Stambule zupełnie przy okazji weekendowego wypadu nad Bosfor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz