Odkąd zapanowała moda na herbaty
sypane, a w każdym centrum handlowym jest herbaciarnia, która takie produkty
oferuje, niezwykle rzadko sięgam po herbatę w torebkach. Po prostu jest ona dla
mnie pozbawiona smaku. Poniekąd uzależniłam się od mieszanek najróżniejszych
gatunków z dodatkiem owoców, kwiatów, przypraw i tego, czego dusza zapragnie.
Taka mała torebka kosztuje kilkanaście złotych, ale starcza na długo, gdyż np.
herbatę zieloną można parzyć trzy razy. Skoro jesteśmy przy technice parzenia,
wspomnę słów kilka na temat chińskiego ceremoniału. Warto pamiętać o kilku
uproszczonych wskazówkach, które pomogą wydobyć z napoju szlachetny smak. Zazwyczaj
wystarczy łyżeczka liści na filiżankę. W zależności od gatunku, herbatę
zalewamy wrzątkiem lub wodą o nieco niższej temperaturze (czyli 2-3 minuty po
zagotowaniu) i parzymy pod przykryciem od 3 do 5 minut. Fusy należy następnie
wyjąć, gdyż na przykład herbata czarna nabiera po 3 minutach gorzkiego smaku i
potrafi pobudzić równie skutecznie jak kawa. Właściwości uspokajające mają
natomiast herbata zielona i jej droższa odmiana - herbata biała. Za najmniej
smaczną, ale najzdrowszą uchodzi herbata czerwona. Chińczycy pielęgnują tę
tradycję już od tysięcy lat i wraz z Hindusami, są światowymi liderami w
produkcji herbaty. Do Europy sprowadzili ją w XVII wieku Holendrzy i jak to
zwykle bywa, do Polski przybyła ona 100 lat później. Analogiczne zasady stosuje
się podczas parzenia rumianku, mięty, hibiskusa, dzikiej róży i mieszanek
owocowych, które można dostać zarówno w wersji torebkowej, jak i sypanej.
Chociaż to już nie są herbaty, podobnie jak rooibos, otrzymywany z
czerwonokrzewu uprawianego w RPA. Rooibos wywodzi się z całkiem innej tradycji,
ma miodowy smak, nie zawiera kofeiny, natomiast jest bogaty w żelazo i dobrze
wpływa na układ odpornościowy.
Parzenie
herbaty sypanej i wybieranie fusów łyżeczką mogłoby wydawać się uciążliwe,
gdyby nie odpowiednie akcesoria. Najlepiej jest się zaopatrzyć w specjalny szklany imbryczek, dostępny chociażby w IKEI lub Starbucksie. Mój jedyny
egzemplarz niestety nie przetrwał upadku ;) Alternatywą są kubki z wkładanym
dziurkowanym zbiornikiem lub koszyczkiem na fusy. Najtańsza opcja to metalowe
kuliste sitko na łańcuszku lub szczypcach (tylko jak wtedy zaparzyć herbatę pod
przykryciem?).
Moje zakupy na bazarze korzennym w Stambule |
Smak takiej własnoręcznie
sporządzonej mieszanki herbaciano-ziołowej poznałam dzięki mojej bułgarskiej
przyjaciółce Simonie, która zastępowała cukier miodem. Gorąco zachęcam do
słodzenia herbaty alternatywnymi dodatkami. Niektórzy używają do tego konfitury
lub syropu. Sama przypadkiem odzwyczaiłam się od cukru jakieś 13 lat temu i od
tamtej pory nie jestem w stanie przełknąć słodzonej herbaty. Moją radę pewnie
wyśmiano by w Turcji, gdzie parzy
się bardzo mocną herbatę i podaje się ją z dużą ilością cukru, w małych
szklaneczkach. Stamtąd zresztą przywiozłam ostatnio cały zapas mięt, rumianków,
suszonych jabłek i hibiskusów, które co wieczór łączę w różnych proporcjach i
zalewam gorącą wodą. Mile zaskoczył mnie pod tym względem Izrael. Nie dość, że w hotelach dostępne były różne herbaciane
mieszanki, to jeszcze można było je wzbogacić liśćmi świeżej mięty. Świetnym
miejscem na pierwsze spotkanie z sypaną herbatą będzie Green Coffee, gdzie
spróbujecie wielu smacznych kompozycji.
Nie
omieszkam wspomnieć o pewnym tajwańskim wynalazku, hot bubble tea. Ten herbaciano-mleczny napój wcale nie przypomina w
smaku herbaty, lecz znakomicie rozgrzewa zimą. Dostaniecie go w całej Azji
Południowo-Wschodniej, ale też w kawiarniach specjalizujących się w kuchni
azjatyckiej.
Kawa posiada afrykański rodowód |
O ile nie wyobrażam sobie dziś
życia bez herbaty sypanej, kawę pijam raczej dla samego rytuału. Zawsze z dużą ilością mleka i jakimś
smakowym dodatkiem. Polecam odrobinę likieru Amaretto lub Bailey’s, a latem
gałkę lodów waniliowych. Jedynie w Turcji
potrafią zaserwować taką kawę, którą wypiję bez mleka. To takie niezwykle
aromatyczne, smoliste espresso, w którym pływają fusy. Kawę zaparzoną w podobny
sposób podaje się również w Jordanii.
Dosypuje się do niej kardamon, co uważam za kulinarny przebój i właśnie dlatego
dodałam Jordanię do etykiet. Jednak chyba większość z nas najczęściej zamawia
kawę w popularnych sieciówkach. Jest ich teraz tyle, że być może którąś
niechcący pominę. O ile pamiętam, najpierw pojawiły się w Polsce kawiarnie
Tchibo i Coffee Heaven. Żadna z nich nie należy do moich ulubionych. W
pierwszej przeszkadza mi to, że jest ona zarazem sklepem z zupełnie niekawowymi
akcesoriami. W drugiej – że te wszystkie sałatki, kanapki i ciasta wyglądają
może apetycznie, ale (z drobnymi wyjątkami) nie mają smaku. Są jeszcze: Costa Coffee (jakoś nigdy nie jest mi po drodze), Starbucks (zamawiam tam zawsze
tylko Caramel Macchiato) i Voyage Cafe (kojarzy mi się z horrendalnie wysokimi
cenami w kawiarni na lotnisku). Jeżeli chodzi o smak kawy, lubię W Biegu Café,
gdzie w swoim czasie cappuccino kosztowało jedynie 5 zł. Podoba mi się również
atmosfera panująca we wspomnianej już Green Coffee. Wśród zagranicznych
sieciówek chciałabym wyróżnić izraelskie Café Café, gdzie można również całkiem
nieźle zjeść.
Ekspresy
do kawy to temat na dłuższy artykuł, ale wspomnę o domowych akcesoriach, które
uszczęśliwią miłośników spienionego mleka. Dostępne są rozmaite autonomiczne
ubijacze: ręczne, na baterie i
zdecydowanie najwygodniejsze – elektryczne.
Najlepsza kawa w życiu? Sierpień
2011, Norwegia. Poważnie! Nigdy nie
sądziłam, że po powrocie z Norwegii będę wspominać ten kraj jako raj kawowy.
Nie potrafię już zlokalizować tej malutkiej kawiarenki, ale znajduje się ona
gdzieś po drodze z Ålesund do Balestrand, w niedużej i mało
atrakcyjnej (nie licząc położenia nad jeziorem) miejscowości. Nie zawahałabym
się tu zatrzymać jeszcze raz właśnie dla tej przepysznej kawy. Jeżeli traficie
kiedyś do miejsca, które wygląda tak jak na zdjęciu, wiedzcie, że jesteście pod
dobrym adresem i nie żałujcie sobie cappuccino z ciastkiem. Ta kawiarnia nie
jest wcale odosobnionym przypadkiem. W większości miejsc trafialiśmy tam na
bardzo przyzwoitą kawę, a kawiarnie były urządzone w oryginalny sposób. Trochę
w stylu IKEI, gdyż w Norwegii wszystko jest z drewna, a ponadto przytulnie i z
charakterem.
Być może Norwegom po prostu potrzebna jest solidna dawka kofeiny w te krótkie
i ciemne zimowe dni…
Ciekawy artykuł o kawie podobnie jak wspomnienia z podroży po Norwegii. W tym roku miałam okazję odwiedzić większość wymienionych miejsc. Uwielbiam ten kraj i norweską kuchnię. Jeśli zaś chodzi o kawę, to podobno Norwegowie przodują w rankingu ilości jej spożycia. Ja mogę polecić bardzo dobrą kawę (oraz cynamonową bułeczkę Skillingsboller) w piekarni Godt Brød w Bergen :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Marta! Mam nadzieję wrócić tam w przyszłości i skorzystać z Twojej rekomendacji, gdyż faktycznie kraj jest przecudny, a produkty mają zupełnie inny smak :) Pozdrawiam!
Usuń