Strony

wtorek, 10 grudnia 2013

Narty po amerykańsku

O ile nie jest się zawodnikiem i nie poszukuje się latem zimy, ciężko jest uzasadnić kilkunastogodzinny lot na narty na inny kontynent, skoro o kilka godzin jazdy samochodem (no dobrze, z Warszawy kilkanaście) oddalone są Alpy i Dolomity. Lepszych warunków do uprawiania tego sportu nie można sobie wymarzyć. A jednak będąc w Stanach, nie mogliśmy nie wypróbować stoków w Kolorado. Jak się okazało, niemal wszystko jest tam inne niż w Europie…

Trzy lata temu miałam okazję odwiedzić Beaver Creek, jeden z ważniejszych amerykańskich kurortów zimowych, ze względu na organizowane tam co roku zawody alpejskiego Pucharu Świata (odbyły się właśnie w ubiegły weekend, a za rok Beaver Creek będzie gościć Mistrzostwa Świata). Znaczna część przyjeżdżających tu turystów przylatuje najpierw do pobliskiego Vail. Dwie godziny jazdy stąd oddalone jest natomiast słynne Aspen.

Brak długiej tradycji narciarskiej w Stanach odzwierciedlony jest w architekturze i klimacie tutejszych górskich miasteczek. Beaver Creek samo w sobie jest dość specyficzne: żeby tu wjechać, trzeba zapłacić (chyba że się tu mieszka). Wśród niezbyt rozległej zabudowy dominują całkiem nowe apartamentowce, które z zewnątrz naśladują styl tyrolski, natomiast w środku urządzone są typowo po amerykańsku (czyli dużo miejsca zwłaszcza w kuchni, kominek, wykładzina). Wiele takich apartamentów należy do Anglików, którzy i tak muszą wsiąść w samolot, by zrobić użytek z nart. W centrum Beaver Creek dzieje się niewiele: jest główny plac, jedna kawiarnia i dwie restauracje. Wydawać by się mogło, że po zmroku nie ma na Ziemi bardziej spokojnego miejsca niż austriackie wioski, tymczasem tu życie nocne to jeszcze bardziej obce wyrażenie.

Miasteczko położone jest na wysokości 2 500 m n.p.m., co sprawia, że nawet szybszy krok to odczuwalny wysiłek. Kroków nie trzeba jednak stawiać tak dużo, gdyż hotele oferują wszelkie niezbędne usługi – można na przykład wypożyczyć sprzęt. Część marek w wypożyczalniach brzmi jak najbardziej znajomo, ale brakuje produktów niektórych liderów europejskiego rynku. Trzeba niestety nastawić się na spory wydatek związany z karnetem.

Na stokach potwierdzenie znajduje teza, że odległości i przestrzeń mają w Stanach inny wymiar. Choć jest tu wysoko, góry wydają się raczej łagodne, ale też rozległe. Dlatego jeżeli nawet na trasach jest sporo ludzi, po prostu ich nie widać. Trasy są zaś szerokie i idealnie nachylone. Nie wiem, skąd dokładnie się to bierze, lecz nie ma tu w ogóle lodu,  a i śnieg  różni się od tego w Europie. Nie można Amerykanom odmówić dobrego przygotowania stoków: ratraki ruszają do pracy niczym kolumna czołgów na wojnę - każdorazowo jest uruchamianych co najmniej 10 pojazdów. To nie wystarczy jednak kiedy zacznie obficie sypać śnieg. Ze względu na rozległość stoków, ratrakowanie w takich warunkach nie ma sensu. Wtedy pozostaje jedynie cieszyć się jazdą w puchu.

Wydawać by się mogło, że tablica głosząca „Experts only beyond this point” ustawiona przez Amerykanów na pucharowej trasie to przesada. Tymczasem słynna Birds of Prey jest jedną z najtrudniejszych tras, po jakiej zjeżdżałam, a porównuję ją do czarnych tras w Austrii. Zobaczcie, jak sobie radzą z nią zawodowcy: 

Prób naśladownictwa europejskiego stylu nie widać w restauracjach na stokach. O ile z chęcią można zjeść w przerwie Gulaschsuppe i Apfelstrudel w Austrii czy spaghetii w Dolomitach, w Beaver Creek dostaniemy mało klimatycznego burgera. Jednak jest miła rzecz, z którą nie spotkałam się w Europie. Możliwe, że zależy to zależy od hotelu, ale powracających narciarzy częstowano ciasteczkami Oreo i gorącą czekoladą z marshmallows. Po ciężkim wysiłku taka dawka cukru jest wprost idealna. :-)

Przy okazji pobytu w Kolorado, chcieliśmy zaliczyć jakąś unikalną amerykańską atrakcję. Niestety, Wielki Kanion znajduje się 12 godzin jazdy na południe. O 10 godzin jazdy bliżej jest natomiast Colorado National Monument, nieduży i mało uczęszczany park narodowy, w którym może nie zobaczymy aż tak spektakularnych form, ale poczujemy przedsmak Wielkiego Kanionu. Był to pierwszy park narodowy w Stanach, jaki odwiedziłam i wywarł na mnie duże wrażenie.

Podsumowując, nawet jeżeli w jakimś aspekcie warunki narciarskie w Stanach są lepsze niż w Europie, przewaga ta nie jest na tyle znacząca, by opłacało się poświęcać tyle czasu i pieniędzy, by tu dotrzeć. Jednak jeżeli znajdziecie się zimą za Oceanem, warto skorzystać z takiej okazji, gdyż amerykańskie stoki powinny Was pozytywnie zaskoczyć. Pod wieloma względami jest tu inaczej niż w Europie, a takie narciarskie doświadczenie jest warte kilku wyjazdów do ośrodków, które już znamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz