Niewiele jest krajów o tak mocno zachwalanych krajobrazach,
kuchni i ludziach - teoretycznie Gruzja mogłaby nie przeznaczać żadnych środków
na promocję swojej turystyki. A jak wygląda rzeczywistość?
Największą zaletą, a zarazem wadą
tego kraju jest… słabo rozwinięta turystyka. Gruzja kusi nieskażoną przyrodą,
pewnego rodzaju egzotyką oraz niskimi cenami, i to całkiem skutecznie, bowiem
samoloty z Polski przylatują pełne spragnionych aktywnego wypoczynku
trekkingowców udających się w góry Kaukazu. Z drugiej strony jednak ta egzotyka
oznacza niestety biedę, zaniedbane domostwa, słabo rozwiniętą infrastrukturę
czy też niebezpieczeństwo przeżycia niechcianej przygody na trasie: drogi
oznaczone na mapie jako jedne z lepszych okazują się być górskimi, nieutwardzonymi
ścieżynami, zaś znalezienie ładnej pocztówki, nie mówiąc już o jej wysłaniu,
graniczy z cudem. W oczy rzuca się brak straganów z pamiątkami w najbardziej
„turystycznych” miejscach.
Warto wybrać
się w góry, śladem trekkingowców, choć wcale nie trzeba dźwigać
plecaka i karimaty. W przeciwieństwie do interioru, gdzie łatwo jest napotkać
widok zbliżony do polskiego krajobrazu, tu w niebo wzbijają się cztero- i
pięciotysięczniki, ośnieżone przez cały rok. Są takie miejsca, do których
cywilizacja nie zapukała jeszcze wraz ze swoimi najnowszymi wynalazkami. Gdzieniegdzie wciąż przechowuje się mięso według starej techniki: w górskim
strumieniu lub też po zawinięciu w bydlęcą skórę i ugotowaniu - zakopane w
ziemi na około rok.
Nie wszyscy wiedzą, że do Gruzji
zawitali starożytni greccy herosi: Perseusz, za karę za kradzież ognia z
Olimpu, został przykuty do skał Kaukazu. Gruzini twierdzą oczywiście, iż
chodziło o górujący nad miastem Stepantsminda (Kazbegi) Kazbek. Ale to nie
koniec: Jazon wędrował po Złote Runo do Kutaisi, starożytnej Kolchidy. Dziś nie
ma tu jednak śladu po runie. W całym kraju smutne wrażenie robią opuszczone
domy i budynki użyteczności publicznej. W Gori, dokąd nie tak dawno temu
zawitała wojna (2008), ma to swoje uzasadnienie. Na ulicach widzi się wiele
kobiet – wdów poubieranych na czarno. Prawdopodobnie właśnie ze względu na
kryzys nie doświadczymy już słynnej gruzińskiej gościnności bez odrobiny szczęścia.
Obcy ludzie nie są już tak często zapraszani na rodzinne uczty, lecz na
przykład turyści nocujący w kwaterze prywatnej mogą zawsze liczyć na pomoc
gospodyni i śniadanie przy obficie zastawionym lokalnymi produktami stole. Z
ciekawą dysproporcją cenową spotkałam się właśnie w Gori: bilet wstępu do dość
archaicznego Muzeum Stalina (które rzecz jasna zajmuje najbardziej
reprezentacyjny budynek w mieście) kosztował pięć razy więcej niż do Uplistsikhe, nieopodal położonego starożytnego
skalnego miasta.
Nie brakuje również miejsc
pięknie odnowionych i świetnie utrzymanych: jednym z nich jest Batumi, słynny
kurort nad Morzem Czarnym, który z daleka wygląda trochę jak Dubaj, z bliska
przypomina Las Vegas, a takich uliczek i kawiarenek jak tu nie powstydziłby się Paryż. Na podkreślenie
serdecznych stosunków gruzińsko-polskich, jedną z tutejszych ulic nazwano
imieniem Lecha i Marii Kaczyńskich. Drugim takim miejscem jest położone na
wzgórzu Sighnaghi, znaczący ośrodek produkcji gruzińskiego wina. Napijemy się
go również w jednej z licznych winiarni w Tbilisi. Stołeczna starówka, jak i
malownicze położenie miasta w połączeniu z udanymi nowoczesnymi akcentami
architektonicznymi robią zawsze na przyjezdnych ogromne wrażenie. A jak nie
wino, to… bardzo słodka lokalna lemoniada, albo słonawa woda mineralna Borjomi,
jeden z głównych produktów eksportowych gruzińskiej branży spożywczej. Na
miłośników mocniejszych trunków czeka czacza, 50-70% wódka z winogron.
Wbrew temu, co twierdzą
przewodniki, w Gruzji ciężko jest się dogadać w innym języku obcym niż
rosyjski, choć zwłaszcza po wydarzeniach z 2008 roku oba narody nie kryją
wzajemnej niechęci (a przynajmniej świadczą o tym działania władz). Niezależnie
od tego, Gruzini są fatalnymi kierowcami. Prezentują oni „azjatycki” styl
jazdy, do którego trzeba się przyzwyczaić. Nikt też nie przejmuje się, zostawiając auto na ulicy,
że inni mogą nie przejechać. Podobnie rzecz się ma z przechodzeniem przez ulicę
– zmotoryzowani turyści powinni być bardzo ostrożni, gdyż w najmniej
spodziewanym momencie można ujrzeć człowieka tuż przed maską samochodu. Policja
ma więc ręce pełne roboty i faktycznie na drogach widzi się sporo radiowozów
oraz… krów, które całymi stadami potrafią zalegać na jezdni, nie zważając na ruch
uliczny.
Kuchnia
Po tuszy przeciętnego Gruzina można stwierdzić, że lokalna kuchnia
jest albo taka pyszna, albo ciężkostrawna. Wśród charakterystycznych składników
znajdują się orzechy włoskie, dodawane na przykład w postaci sosu do sałatki z
pomidorów i ogórków, kolendra (dająca charakterystyczny i nielubiany przeze mnie posmak) oraz słone sery. Często można też spotkać lokalne zsiadłe
mleko, maconi. Na uwagę zasługuje
gruzińskie pieczywo, puri.
Wrzecionowate szoti, okrągłe
lawasze czy też trójkątne mcchadi – wszystkie są wypiekane
pradawną techniką w glinianych piecach lub patelniach i smakują wyśmienicie.
Kulinarną wizytówką Gruzji jest chaczapuri,
okrągły placek z ciasta podobnego do pizzy, wypełniony (chaczapuri imeruli), polany
(chaczapuri megruli) serem, jakiem
sadzonym i masłem (chaczapuri adżaruli)
lub fasolą (lobiani). Fasola pojawia
się zresztą jeszcze w innym popularnym daniu, lobio. Kolejnym charakterystycznym daniem są chinkali, pierogi w kształcie sakiewek, które Gruzini jedzą
palcami, trzymając za dziubek, gdzie łączy się ciasto. Chinkali występują najczęściej w odmianie mięsnej, grzybowej,
serowej lub ziemniaczanej.
W kuchni gruzińskiej nie brakuje mięsa: drobiu, wieprzowiny, wołowiny
czy baraniny. Kurczak jest podawany chociażby w sosie jeżynowym czy też jako
potrawka duszona w sosie mleczno-czosnkowym (czmeruli). Lokalny mięsny szaszłyk to mcwadi, który po zawinięciu w kukurydziany placek, staje się już
gruzińskim kebabem. W karcie można też znaleźć gołąbki z baraniny zawinięte w
liście winogron (dolma), smażony ser sulguni, paprykę i bakłażan nadziewane
pastą orzechową. Na straganach z owocami wiszą natomiast intrygujące sznurki
podobne do świecy. Jest to oryginalny czurczhele,
lokalny deser, nazywany „gruzińskim snickersem”. Orzechy, po nawleczeniu na
sznurek, zanurza się w gęstym owocowym kisielu, który następnie zastyga,
tworząc powłokę.
Przeczytaj również na polska-gotuje.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz