niedziela, 20 września 2015

Londyn bez przewodnika

To zdecydowanie moja ulubiona europejska (i nie tylko) stolica i coś czuję, że całkiem niedługo może niespodziewanie nadarzyć się okazja do zdobycia dodatkowego materiału. Wszystko zaczęło się 10 lat temu, kiedy można było tam dostać fish & chips za 1 funta i kiedy moje wówczas jeszcze niepełnoletnie wizyty w zadymionych pubach na przedmieściach miały nielegalny smak. ;) Gdy ostatnio między półkami księgarni w dziale podróżniczym sięgnęłam z czystej ciekawości po raz pierwszy po przewodnik po Londynie, okazało się, że większość najważniejszych miejsc już odwiedziłam.


Oczywiście, jak w każdym innym mieście, można przemierzyć trasę 24-, 48- czy 72-godzinną, zaliczając wszystkie najważniejsze punkty: Parlament i Westminster, Buckingham Palace, Trafalgar Square, Picadilly Circus, St. Paul’s Cathedral, Tower Bridge, London Eye, Greenwich. Ponieważ jednak można dolecieć tu tanio, szybko i często, polecam nie zwiedzać wszystkiego na raz, lecz podążyć jednym ze szlaków tematycznych. Wiele ciekawych miejsc można odkryć zupełnym przypadkiem, a znany z filmów londyński klimat poczujecie nawet błądząc bez celu po mieście podczas jednodniowej wizyty. Tanie linie dolatują z Warszawy na trzy lotniska: Luton, Stansted (z Modlina) i Gatwick. Z każdego z nich można dość sprawnie dostać się do centrum.

sobota, 5 września 2015

Aloha State – obalamy mity

O ile w przypadku Nowego Jorku słowa niemal pisały się same, tak tym razem długo zastanawiałam się, jak rozprawić się z niektórymi mitami, aby odbyło się to bez szkody dla tych, które okazały się prawdą. Archipelag Hawajów jest oddalony od stałego lądu bardziej niż jakakolwiek inna wyspa na Ziemi. Ze wschodniego wybrzeża USA wciąż leci się tu dłużej niż z Europy do Nowego Jorku. Dlatego też przez lata Hawaje wręcz obrosły legendą, stając się synonimem raju, a na weryfikację tych często przesłodzonych przekazów mogli sobie pozwolić tylko ci, którzy mieszkali najbliżej, czyli Amerykanie i ewentualnie Japończycy, choć i dla wielu z nich takie wakacje to wyprawa życia.

Archipelag liczy 137 wysp, z czego na 8 największych można łatwo dotrzeć. Nam udało się odwiedzić trzy najpopularniejsze: Oahu, Maui i Big Island. Następna w kolejności byłaby zapewne Kauai, która z tego co czytałam, jest bardziej dzika i zielona. Szczyt sezonu przypada na okres zimowy, kiedy to panują najlepsze warunku do uprawiania surfingu. Nie wiem, na ile pora roku wpływa na tutejszą faunę i florę, natomiast moje wrażenia opieram na wizycie, która miała miejsce w lipcu.


niedziela, 9 sierpnia 2015

Nowy Jork – miasto, które śpi o 6 rano

W telegraficznym skrócie: o 6 nad ranem Nowy Jork drzemie i tak zwiedzany na jet lagu jest najfajniejszy! Ulice jeszcze są puste, ale kawiarnie powoli już się otwierają. Potem pojawiają się jego śpieszący się gdzieś mieszkańcy, którzy zniecierpliwieni, z kubkiem kawy na wynos w ręku wymijają Cię, kiedy zatrzymujesz się na przejściu na czerwonym świetle. Nie zdziw się, jeśli wpadniesz na Broadwayu na znanego z hollywoodzkich superprodukcji aktora, albo gdy o 8 rano pod Rockefeller Center będzie dawać darmowy koncert kapela, której w każdym innym kraju posłuchać można jedynie za horrendalnie wysoką kwotę. I jeszcze jedna rzecz: w tym mieście spróbujesz każdej kultury świata – wszystkimi zmysłami! 
Dalej będzie już nie w skrócie.


poniedziałek, 22 czerwca 2015

Lizbona klasą ekonomiczną

Tym razem bardzo zależało mi, by moja kieszeń w jak najmniejszym stopniu odczuła zaplanowaną z dużym wyprzedzeniem wyprawę. Postanowiłam więc przygotować dla Was krótki poradnik, jak zorganizować długi weekend za granicą, nie ponosząc dużych kosztów. Lizbona okazała się dobrym miejscem, by odpocząć, dużo zobaczyć i wyszaleć się bez wydawania majątku.


Po moich ostatnich „północnych” podróżach brakowało mi południowego miasta: dużego, zatłoczonego, gwarnego, otwartego na obcych. W Lizbonie odnalazłam wszystkie te elementy, choć oczywiście wynikały z nich również pewne wady (bezdomni przy najbardziej reprezentacyjnych alejach, nagabywacze, śmieci na ulicach).

środa, 13 maja 2015

Momencik przy Poznańskiej

Po raz pierwszy z ideą weganizmu zetknęłam się kilka lat temu w Stanach Zjednoczonych. Istniały tam już wówczas liczne restauracje wegańskie, a z ogólnodostępnych składników można było wyczarować takie cuda jak ciasto czekoladowe bez jajek. Tymczasem w Polsce mało kto pozwalał sobie jeszcze na rezygnację z samego mięsa. Dziś weganie mają tu coraz lepiej – do wegańskich burgerowni non stop ustawiają się długie kolejki, a zdobycie coraz bardziej egzotycznych składników przestaje być wyzwaniem.


Poznańska już od jakiegoś czasu stanowi małe restauracyjne zagłębie. Teraz można powiedzieć, że staje się powoli rajem dla wegan. Zjemy tu bowiem hummusy (z założenia wegańskie), wegańską pizzę i od niedawna również wegańskie burritos.

Kiedy zostałam zaproszona przez właścicieli niewielkiej restauracji „Momencik”, nie byłam pewna, czego się spodziewać. Nigdy nawet nie rozważałam wykluczenia mięsa z codziennego jadłospisu (co dopiero jaj, nabiału itd.!), ale zawsze lubiłam wykorzystywane w wegańskiej kuchni składniki i zwłaszcza latem mogły one mi z powodzeniem mięso zastąpić.

„Momencik” to koncept przywieziony ze słonecznej Hiszpanii, bowiem stamtąd pochodzą właściciel i szef kuchni. Restauracja jest niewielka, ale urządzona w jasnych barwach i wystarczająco widoczna z ulicy. Choć to długi weekend i ledwie po południu, w środku siedzą goście.

W karcie znajduje się 6 rodzajów burritos (z warzywami, soją, tofu lub seitanem), podawanych na zimno lub ciepło, w zależności od nadzienia. Ceny wahają się między 12 a 16 zł. Zdecydowaną zaletą restauracji jest stosunek ilości i jakości do ceny –w dość konkurencyjnej cenie gość otrzymuje całkiem pokaźną porcję. My decydujemy się na burrito orientale (marynowane przez kilka dni tofu, ryż, sałata, sos). Jestem bardzo pozytywie zaskoczona i nie przeszkadza mi brak mięsa. W smaku danie jest może niezbyt ostre, ale smaczne. Po zjedzeniu mojej połowy porcji czuję się najedzona, ale jednocześnie wciąż lekko.


W menu znajdziemy również zupę (w zależności od dnia: gazpacho, zupa z pora i alg konbu i inne), sałaty, nachos, trzy rodzaje ciast. Zupa jest smaczna i dobrze doprawiona. Lemoniada z esencją imbiru (ta pozycja również będzie zmieniana) orzeźwia, syci i… trochę piecze J.


Podczas tej wizyty po raz pierwszy spotkałam się z takimi nazwami jak seitan czy algi konbu, ale było to na tyle pozytywne doświadczenie, że chętnie wypróbuję nowe kompozycje, które mają się w przyszłości pojawić. Widać, że "Momencik" jeszcze się rozwija, ale na pewno ma duże szanse na zdobycie grupy stałych klientów. Wegan i wegetarian wciąż u nas przybywa, a tego typu restauracji jest jeszcze niewiele.

Adres: ul. Poznańska 16, Warszawa

środa, 25 marca 2015

10 miejsc, które odwiedziłabym w Chinach, gdybym miała na to czas, pieniądze i dobrego przewodnika

Nie da się tematu Chin wyczerpać w jednym poście. Odrębne zagadnienie stanowi podróżowanie po tym kraju. Nie był on nigdy na mojej liście miejsc, które chciałam w pierwszej kolejności odwiedzić. Wizyta w Szanghaju wcale nie zmieniła mojego nastawienia, a wręcz utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest na świecie wiele zakątków bardziej atrakcyjnych dla turystów. Prawda jest taka, że po Chinach w pojedynkę podróżuje się źle. Chińczycy są bardzo zamknięci na obcych, oszukują, mówią tylko po chińsku i mają kilka nad wyraz nieprzyjemnych przyzwyczajeń (np. plucie na ziemię). Są też jednak pełne zaskakujących miejsc, które chętnie zobaczyłabym na własne oczy, gdyby nie powyższe okoliczności.

1.       Dolina Yili
Niech Was nie zmylą te kwitnące pola lawendy – to nie Prowansja, tylko Dolina Yili w prowincji Xinjiang w północno-zachodniej części Chin. Aby przenieść się do tej tajemniczej i bajkowej krainy, potrzebny jest godzinny lot z Urumqi do Yining. Na śmiałków czekają również takie atrakcje jak dolina morelowa czy przedsionek Szlaku Jedwabnego.

chinatouradvisors.com