Jakiś czas temu zamarzył mi się udział w tradycyjnym zagranicznym
weselu, bo jaka inna okazja dostarcza tylu cennych informacji na temat tradycji i
zwyczajów w danym kraju? Nie musiałam długo czekać: na początku roku zostałam
zaproszona na wesele szkockie. Choć Panna Młoda zapewniała nas, że nie będzie
to wcale takie tradycyjne wesele, nam - gościom spoza Wielkiej Brytanii - wydało
się ono w 100% szkockie! Z całą pewnością było to niesamowite przeżycie, tym
bardziej, że przy tej okazji spotkałam znajomych, których nie widziałam od
trzech lat.
niedziela, 14 kwietnia 2013
środa, 27 marca 2013
Kuchnia austriacka od przystawki do deseru
Doświadczenia zebrane w trakcie półrocznego pobytu w Tyrolu oraz szeregu wyjazdów
na narty utwierdziły mnie w przekonaniu, iż Austriacy, choć może nie
mają najbardziej różnorodnej i wyszukanej kuchni, z całą pewnością są
mistrzami w przyrządzaniu potraw ze składników takich jak ziemniaki, kapusta, jabłka czy morele.
Należy również pamiętać, że miasta, w których niegdyś rezydowała
rodzina cesarska (zwłaszcza Wiedeń) i obszary górskie to dwa zupełnie
różne kulinarne światy.
Wielu Polaków zna kuchnię austriacką z restauracji na stokach - serwowane tam dania, jak chociażby popularna Gulaschsuppe,
są pożywne i rozgrzewające, a więc wprost idealne z punktu widzenia
zmęczonego narciarza. Polecam jednak nieco mniej turystyczne, działające
latem górskie schroniska, tzw. Hütten, w których zjemy smacznie i niedrogo. Dobrą alternatywą dla nielubiących wspinaczki będą lokalne festyny i jarmarki, jak te organizowane z okazji Oktoberfest, obchodzonego również w Tyrolu. We wszystkich regionach Austrii w grudniu można natomiast trafić na Christkindlmarkt.
Tam napijemy się aromatycznego Glühwein czy słodkiego Bratapfelpunsch, napoju alkoholowego z pieczonych jabłek. Jesienią zaś w restauracjach króluje Sturm, czyli wino na bardzo wczesnym etapie fermentacji.
Tam napijemy się aromatycznego Glühwein czy słodkiego Bratapfelpunsch, napoju alkoholowego z pieczonych jabłek. Jesienią zaś w restauracjach króluje Sturm, czyli wino na bardzo wczesnym etapie fermentacji.
Choć Austria nie słynie z wina w takim
stopniu jak Chile, Francja czy Australia, jej mieszkańcy sami uważają
się za naród winiarski i nie ma w tym
przesady, gdyż nawet najtańsze wina z austriackich sklepów są bardzo
dobre, zaś w Styrii (i nie tylko) na obiad serwowana jest… zupa winna. Wino często podaje się tu z tonikiem lub Sprite’m (tzw. Sauersüß)
– obie pozycje z pewnością przypadną do gustu paniom. Nie wiedzieć
czemu, Austriacy uwielbiają wszelkie napoje gazowane. Woda gazowana
dodawana jest praktycznie wszędzie (w szczególności do soku jabłkowego),
co łatwo jest ustalić na podstawie nazwy napoju: będzie się on nazywał gespritzt. Austria to również ojczyzna popularnego napoju energetycznego i oczywiście znakomitego piwa.
Kuchnia austriacka zawiera kilka charakterystycznych smaków, od których łatwo jest się uzależnić i za którymi potem się tęskni. Jeden z nich obecny jest w pieczywie: z jednej strony są wytrawne chleby z dodatkiem kminku, z drugiej zaś – pachnące drożdżowe bułeczki z makiem, orzechami lub cynamonem. Nie można przejść obojętnie obok witryny tutejszej piekarni, Bäckerei.
Wymieniłam na wstępie cztery filary austriackiej kuchni. Narodowym owocem są tutaj jabłka.
Podobnie jak w Polsce, występuje wiele ich gatunków, lecz Austriacy
nauczyli się wykorzystywać je w bardziej różnorodny sposób. Padło już
kilka nazw potraw z jabłkami, lecz tą koronną jest Apfelstrudel,
odpowiednik naszej szarlotki, na cieniutkim cieście (podobnym do
francuskiego), podawany z sosem waniliowym lub bitą śmietaną i lodami.
Mus z jabłek (lub śliwek) dostaniemy także gdy zamówimy Kaiserschmarrn, słodkie danie z ciasta naleśnikowego, posypane rodzynkami i cukrem pudrem.
Równie popularne są morele, uprawiane w dolinie Wachau pod Wiedniem, podawane tam w knedlach i naleśnikach.
Równie popularne są morele, uprawiane w dolinie Wachau pod Wiedniem, podawane tam w knedlach i naleśnikach.
Desery to prawdopodobnie najbardziej wyrafinowany dział kuchni austriackiej, która wiele zawdzięcza rozwiniętej sztuce cukierniczej Wiednia. Tym najsłynniejszym deserem jest Sachertorte, wymyślony przez kucharza księcia Metternicha. Choć wiadomo, że jest to czekoladowy biszkopt przełożony konfiturą morelową, receptura objęta jest tajemnicą a smakiem oryginalnego tortu można delektować się tylko w hotelu Sacher. Kawiarnia ma swoje filie również w innych miastach. Salzburg słynie przede wszystkim z pralinek Mozartkugeln. W sklepach można dostać czekoladki w złotych i czerwonych papierkach, lecz te najprawdziwsze Mozartkudeln, ozdobione podobizną Mozarta, sprzedawane są w srebrno-niebieskich opakowaniach w Cafe Fürst. Ich produkcję rozpoczął w 1890 roku Paul Fürst, który zdobył za nie złoty medal na wystawie w Paryżu. Bardziej masową marką jest popularna Milka, produkowana w fabryce w Bludencji. Przed świętami sklepowe półki zapełniają się produktami tej firmy z limitowanych opakowaniach. Pisałam już na polskagotuje.pl o Linzer Torte i Salzburger Nockerln – to kolejne z austriackich deserów o długiej tradycji. Słodką wersją knedli jest Mohnknödel, podawany z sosem waniliowym i makiem.
W austriackich miastach i
miasteczkach w oczy rzuca się brak sklepików osiedlowych – w produkty
spożywcze można się zaopatrzyć jedynie w sklepach sieciowych.
Ze względu na dużą wagę, jaką Austriacy przywiązują do ochrony
środowiska, popularnością cieszą się droższe produkty ekologiczne.
Przeczytaj również tutaj.
sobota, 23 marca 2013
UNESCO
Czy to w moich postach, czy w
przewodnikach, czy też w artykułach w magazynach podróżniczych – wielokrotnie
pojawia się informacja, że jakaś atrakcja turystyczna jest wpisana na Listę
Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO. Ma to być swego
rodzaju zachętą do odwiedzenia takiego miejsca, chociaż tak naprawdę nie ma w tym nic unikalnego: wspomniana lista jest długa i niemal każde państwo może
poszczycić się co najmniej kilkoma obiektami na niej. Dlatego właśnie nie
jestem w stanie wymienić wszystkich odwiedzonych przeze mnie miejsc z Listy
UNESCO, ani też nie zamierzam przedstawiać całej jej zawartości. Przybliżę za to,
co z prawnego punktu widzenia dokładnie się pod tym pojęciem kryje. Żeby nie było
zbyt monotonnie, przytoczę również kilka ciekawostek.:)
piątek, 1 marca 2013
1. Urodziny Bloga
Wow, „Podróże od Kuchni” kończą 1 rok! Pierwszy post na Blogu został
zamieszczony dokładnie 29 lutego 2012 roku. Czy to oznacza, że urodziny
obchodzi się raz na cztery lata? Założywszy, że nie, wyznaczyłam je na następny dzień, czyli 1 marca, czyli dziś. ;-)
Nie będzie tortów, świeczek, ani fajerwerków. Po prostu: dziękuję
wszystkim, którzy zainspirowali mnie do założenia bloga oraz tym, którzy go
czytają, tym samym motywując mnie do tworzenia kolejnych postów. Mam jeszcze pomysły na następne wpisy. W zasadzie już na samym początku
spisałam listę tematów, które chciałam tu poruszyć i jeszcze się ona nie
wyczerpała. Nie zamierzam więc kończyć w najbliższym czasie działalności, tym bardziej, że blog motywuje mnie do ciekawych eksperymentów i w pewien sposób zmienia moje spojrzenie na wiele rzeczy.
Tak urodzinowo, zamierzam w najbliższym czasie wprowadzić kilka zmian, dzięki którym Blog będzie lepiej funkcjonował, a jego layout stanie się bardziej atrakcyjny. Co z tego wyjdzie - zobaczymy. Pierwszych efektów możecie się spodziewać już w tym miesiącu.
sobota, 16 lutego 2013
Zima w mieście
Zaskoczyło mnie to, co zastałam ostatnio w Powsinie/Lesie Kabackim. Ścieżki,
choć jest ich dużo - pełne były ludzi: spacerujących z psem lub kijami, biegających
samotnie lub w parach, ciągnących sanki z dziećmi, jeżdżących na rowerze lub
biegających na nartach.
Zwłaszcza ta ostatnia dyscyplina to
znakomity przykład, jak sukcesy polskiego sportowca przełożyły się na
popularność dyscypliny wśród „zwykłych” ludzi. O ile skoki narciarskie są zbyt
ekstremalne tak na co dzień, o ile nie mamy w Polsce torów do formuły 1, a w
garażach bolidów i o ile tenis – uprawiany regularnie - wciąż jest dość kosztowną dyscypliną, tak
bieganie na nartach wydaje się być rozwiązaniem, jakiego wielu ludzi potrzebuje.
Wystarczy wypożyczyć sprzęt lub zainwestować na początku w swój własny i
poczekać na odpowiednie warunki pogodowe. Nie płaci się za wstęp na trasę, ani
też nie trzeba wyjeżdżać w Alpy, gdyż wystarczą zwyczajne miejskie tereny.
środa, 6 lutego 2013
Co kraj, to… pączek!
Często kończy się poparzeniami,
tłustymi plamami na ubraniu i koniecznością wywietrzenia kuchni, a nawet całego
domu. Chociaż może trochę przesadzam i nie wygląda to aż tak źle… Jednak mimo
wszelkich zagrożeń, od kilku lat pączki na Tłusty Czwartek przyrządzam własnoręcznie
w domu. Być może dlatego, że spędziłam już kilka Tłustych Czwartków za granicą,
gdzie ze względu na brak tradycyjnych polskich pączków (z konfiturą różaną i
polanych lukrem), trzeba było je samemu usmażyć.
Pączki w Tłusty Czwartek to chyba jedna z naszych najgłębiej zakorzenionych
tradycji kulinarnych – nie znam osoby, która tego dnia nie skusiłaby się choć
na jednego pączka. I chociaż system reglamentacji żywności już dawno został
wycofany, u Bliklego na Nowym Świecie co roku ustawiają się długie kolejki. Polskie
pączki opisywane były już przez Mikołaja Reya. Tradycyjnie przyrządza się je z
mąki pszennej i smaży w głębokim tłuszczu: oleju lub smalcu. Przeciętny Polak
zjada w Tłusty Czwartek 2,5 pączka, zaś wszyscy Polacy - prawie 100 milionów.
Najlepsze pączki jadłam… w niewielkiej cukierni w Zakopanem (Cukiernia Magda,
Droga do Olczy 34). Jeżeli tam kiedyś
przypadkiem traficie, gorąco polecam zarówno małe pączusie, jak i te duże w
kształcie warkoczy. No i kremówki papieskie, ale to już osobna historia. W Warszawie
natomiast (oprócz moich własnych, oczywiście ;)) najbardziej smakują mi małe
pączki od Strzałkowskiego. Nie
pogardzę również tymi klasycznymi od Bliklego, chociaż malkontenci narzekają,
że nie są już one takie jak dawniej. Dużą sławą cieszy się okienko przy
Chmielnej (Cukiernia Pawłowicz, ul. Chmielna 13) – pewnie ze względu na zapach,
który kusi zawsze, gdy się tamtędy przechodzi. Tamtejsze pączki są smażone na
miejscu i podawane jeszcze ciepłe, świeżutkie, ociekające lukrem. Do wyboru
rozmaite nadzienia i posypki. Polecam zwłaszcza zimą. Trzeba jednak zaznaczyć, że
nie są to tradycyjne pączki: mają cieńszą, bardziej delikatną skórkę i przypominają
trochę berlinery.
czwartek, 31 stycznia 2013
Sypialnie warszawskie, cz. 3 (Sadyba)
Pamiętam
Sadybę z zabaw w podchody w dzieciństwie, z kąpieli w Jeziorku Czerniakowskim
przed laty i przejażdżek rowerowych w pogodne wiosenne dni, lecz choć to w
zasadzie moje sąsiedztwo, dzielnicę tę odkryłam tak naprawdę dopiero w ubiegłym
roku. Od tego czasu marzę, by kiedyś tam zamieszkać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)