Jest mniej zatłoczony niż turystyczny Salzburg, ale ma
równie wiele do zaoferowania. Mniej w nim sennej atmosfery austriackich czy niemieckich
miast, a przewyższa je urokiem. Ma w sobie szczyptę południowego temperamentu a
także wiedeńskiego majestatu. W końcu sam cesarz Maksymilian I pragnął być tu
pochowany. Podróżujący do Włoch często przejeżdżają obok, ale rzadko kiedy
zbaczają z autostrady. A warto. Wystarczy dzień, by zwiedzić najważniejsze
miejsca, lecz aby poczuć się jak mieszkaniec Innsbrucka, wcale nie trzeba zobaczyć
wszystkich kościołów i muzeów. Najlepiej jest posnuć się po starówce, usiąść
przy kawie i poobserwować toczące się obok życie.
czwartek, 26 lipca 2012
środa, 18 lipca 2012
Najlepsze miejsca na wschód i zachód Słońca
Wschód i zachód Słońca to częsty
temat w fotografii: potrafi on skutecznie pobudzić wyobraźnię, zwłaszcza jeśli
miejsce, w którym obserwujemy to zjawisko ma jakieś dodatkowe walory, jak na
przykład góry albo zbiornik wodny, które załamią lub odbiją światło, czy też
ciekawe formy skalne i zabudowania, które pojawiwszy się na tle zachodzącego
Słońca, przez długi czas nie umkną z naszej pamięci. Przedstawiam 5, a w
zasadzie 6 miejsc, w których miałam okazję obserwować najpiękniejsze albo
najbardziej niezwykłe wschody lub zachody.
wtorek, 10 lipca 2012
Orzeźwienie
Pogoda bywa jedną z lepszych
inspiracji blogerów. Czy najlepszą – nie wiem, gdyż te nieznośne upały
sprawiają, że właśnie się powtarzam. Nie tak dawno pisałam bowiem o gazpacho, a
dziś pokrótce przedstawię kilka innych propozycji, gdzie szukać orzeźwienia
latem. Tym razem jednak nie będzie o zupie, lecz o napojach i deserach.
sobota, 30 czerwca 2012
Stadiony świata

środa, 20 czerwca 2012
Szczawnica, mój drugi dom
Tak się ułożyło, że Szczawnica jest
dla mnie drugim domem i spędzam tam prawie każdy długi weekend. To jedno z tych
polskich miejsc, w których czas biegnie wolniej i nawet jeden czy dwa dni
wystarczą, by naładować akumulatory. Aby taka terapia okazała się jednak
skuteczna, trzeba wiedzieć, dokąd i kiedy się udać oraz jakich miejsc i
terminów unikać.
niedziela, 3 czerwca 2012
Co Hiszpanie jadają latem?
Na początku maja przez Polskę
przetoczyła się fala upałów. Nim znów z nieba poleje się żar, warto się na to
przygotować. Kiedy słupki rtęci w termometrach przekraczają 25°C, dla mnie
oznacza to jedno: rozpoczął się sezon na gazpacho! Ten hiszpański chłodnik w
swojej najpopularniejszej, andaluzyjskiej odmianie nie zawiera mięsa, ani nie
wymaga gotowania. Jest sycący, zdrowy, a co najważniejsze – orzeźwiający.
Nierozerwalnie kojarzy mi się z wakacjami w Hiszpanii, kiedy każdego dnia
temperatura przekraczała 40°C.
Nie chwaląc się, najlepsze gazpacho jadłam jednak… u siebie w domu.
Przyrządzenie takiej zupy nie jest skomplikowane, ale dość czasochłonne, gdyż
wszystkie warzywa należy przepuścić przez drobne sito. Niektórzy pomijają ten
krok, ale wierzcie mi, pływające w chłodniku skórki i pestki to nie jest
najlepszy pomysł. Oczywiście wiele zależy od jakości składników. Gazpacho
wyszło smaczniejsze, kiedy użyłam pomidorów z ogródka albo cebuli przywiezionej
z Krymu. A oto i przepis:
Składniki (na duży garnek):
Pół kg czerwonej papryki
20 dag zielonej papryki
Pół kg cebuli
1 kg ogórków
4 duże ząbki czosnku
100 ml octu winnego
Natka pietruszki
Sól, pieprz
1 litr wody
250 ml oliwy z oliwek
3-4 kilkudniowe kajzerki
Warzywa umyj, obierz i pokrój. Ja zazwyczaj odstawiam je na noc do lodówki
w dużym garnku wraz z wyciśniętym czosnkiem, aby wszystko się przegryzło.
Bagietkę połam, dodaj sól, zalej wodą i octem. Odstaw na 3 godziny. Po tym
czasie zmiksuj wszystkie składniki i przetrzyj przez drobne sito. Dopraw solą i
pieprzem do smaku. Schłodzone gazpacho podawaj z grzankami.
***
W Hiszpanii byłam dwa razy (nie liczę pobytu na Wyspach Kanaryjskich) i
spędziłam tam łącznie trzy tygodnie. Przez ten czas udało mi się zobaczyć
prawie wszystkie najważniejsze miejsca, w tym Madryt i Barcelonę. W rywalizacji
tych dwóch miast zdecydowanie wygrywa dla mnie stolica. Barcelona wydaje mi się
nieco przereklamowana (zwłaszcza za sprawą filmu „Vicky Christina Barcelona”).
Może i ma ładne centrum, Gaudiego oraz plażę, ale jej przedmieścia to ponure blokowiska
pozbawione charakteru. Madryt natomiast – na tyle, na ile zdołałam go poznać -
nawet na obrzeżach sprawia wrażenie królewskiego i reprezentacyjnego miasta. Ciekawe,
że kiedy tam byłam, miałam mieszane uczucia. Kilka tygodni wcześniej wróciłam z
Londynu, który zachwycił mnie wszechobecnym porządkiem, zaś tu irytowały mnie harmider
i zgiełk. Chętnie jednak któregoś dnia do Madrytu wrócę. Paradoksalnie, pomimo
postawienia całego domu do góry nogami, nie znalazłam żadnego zdjęcia stamtąd.

sobota, 26 maja 2012
Indy 500, czyli wielkie sportowe święto
W ten weekend odbywa się kolejny wyścig
z cyklu Indy Car Series na słynnym torze w Indianapolis. Dzięki determinacji
Ani i uprzejmości Bena byłam tam rok temu, kiedy triumfował Dan Wheldon, ten
sam, który zginął kilka miesięcy później w tragicznym wypadku na torze w Las
Vegas.
Cykl Indy Car Series jest stosunkowo młody, ale mówiąc „Indy 500” ma się na
myśli wszystkie wyścigi w historii, jakie odbywały się na Indianapolis Motor
Speedway w ostatni weekend maja, a tych było już 95. Choć ścigają się tu także
motocykliści, ścigali się również kierowcy Formuły 1, to właśnie majowe zawody mają
najdłuższą tradycję i przyciągają rekordowe rzesze amerykańskich kibiców. Popularnością
dorównać im mogą jedynie wyścigi NASCAR (pamiętacie je pewnie z filmu „Auta”).
Obie kategorie są zresztą do siebie bardzo podobne: często startują w nich ci
sami kierowcy, na tych samych torach.
Indy 500 to dobry interes dla okolicznych mieszkańców niezwiązanych z tą
dyscypliną. Właściciele malutkich domków w pobliżu toru za 10-20 $ wynajmują
miejsce na swoim trawniku kierowcom, którzy chcą zaparkować i w ten sposób w
jeden weekend mogą zarobić więcej niż przez miesiąc. Na takie zawody Amerykanie
przyjeżdżają całymi rodzinami (często przyczepami kempingowymi), jeszcze na
długo przed startem, zaopatrzeni w koce, grille, radio. Tak więc na rozległym
zielonym terenie wewnątrz toru panuje iście piknikowa atmosfera, nawet jeśli
nie widać dobrze przebiegu wyścigu. Można za to rozłożyć się na kocu, popijając
lemoniadę i się poopalać, gdyż o tej porze roku Słońce w stanie Indiana mocno
operuje. Więcej widać natomiast z trybun, gdzie wstęp jest już droższy. W
przeciwieństwie do Formuły 1, kierowcy jeżdżą po torze zewnętrznym. Nie ma więc
ostrych zakrętów, przez co automatycznie wzrasta średnia prędkość. Jak wskazuje
nazwa, do pokonania jest 500 mil, czyli w sumie 200 okrążeń.
Tradycją jest, że zamiast szampana, zwycięzca Indy 500 otwiera... butelkę mleka. Aby poczuć niesamowitą atmosferę tego sportowego święta po prostu trzeba tu przyjechać. Większość zawodów z cyklu Indy Car Series odbywa się bowiem w Stanach i to pewnie dlatego wywołują tu one takie emocje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)