czwartek, 26 lipca 2012

Innsbruck, mój trzeci dom w sercu Alp


Jest mniej zatłoczony niż turystyczny Salzburg, ale ma równie wiele do zaoferowania. Mniej w nim sennej atmosfery austriackich czy niemieckich miast, a przewyższa je urokiem. Ma w sobie szczyptę południowego temperamentu a także wiedeńskiego majestatu. W końcu sam cesarz Maksymilian I pragnął być tu pochowany. Podróżujący do Włoch często przejeżdżają obok, ale rzadko kiedy zbaczają z autostrady. A warto. Wystarczy dzień, by zwiedzić najważniejsze miejsca, lecz aby poczuć się jak mieszkaniec Innsbrucka, wcale nie trzeba zobaczyć wszystkich kościołów i muzeów. Najlepiej jest posnuć się po starówce, usiąść przy kawie i poobserwować toczące się obok życie. 

środa, 18 lipca 2012

Najlepsze miejsca na wschód i zachód Słońca


Wschód i zachód Słońca to częsty temat w fotografii: potrafi on skutecznie pobudzić wyobraźnię, zwłaszcza jeśli miejsce, w którym obserwujemy to zjawisko ma jakieś dodatkowe walory, jak na przykład góry albo zbiornik wodny, które załamią lub odbiją światło, czy też ciekawe formy skalne i zabudowania, które pojawiwszy się na tle zachodzącego Słońca, przez długi czas nie umkną z naszej pamięci. Przedstawiam 5, a w zasadzie 6 miejsc, w których miałam okazję obserwować najpiękniejsze albo najbardziej niezwykłe wschody lub zachody. 

wtorek, 10 lipca 2012

Orzeźwienie

Pogoda bywa jedną z lepszych inspiracji blogerów. Czy najlepszą – nie wiem, gdyż te nieznośne upały sprawiają, że właśnie się powtarzam. Nie tak dawno pisałam bowiem o gazpacho, a dziś pokrótce przedstawię kilka innych propozycji, gdzie szukać orzeźwienia latem. Tym razem jednak nie będzie o zupie, lecz o napojach i deserach. 

sobota, 30 czerwca 2012

Stadiony świata


EURO, EURO i po EURO. Jak długo potrwa jeszcze piłkoszał? Od momentu, kiedy Polska z Ukrainą zostały wybrane na gospodarzy imprezy, wyobrażałam sobie, że wszystkie mecze w Warszawie obejrzę z (wówczas nieistniejących jeszcze) trybun oraz że będę pracować przy organizacji Mistrzostw. Udział w loterii biletowej wzięłam, ale „niewidzialna ręka” UEFY mnie nie wybrała. Nawet jeśli przy większej determinacji dało się wejść na stadion, mi chyba tej determinacji zabrakło (z zasady nie kupuję niczego po cenie wyższej niż nominalna). Otrzymałam natomiast kilka ofert pracy/praktyk. 2 z nich zdecydowałam się sama odrzucić, gdyż albo pojawiły się w niewłaściwym momencie albo po prostu nie były idealne, nawet jeśli oznaczały realizację tego celu. I tak oto prawie całe EURO obejrzałam w telewizji, niemal nie doświadczywszy tej wspaniałej międzynarodowej atmosfery. Przez te trzy tygodnie niewiele miałam czasu na inne sprawy: nie dosypiałam i musiałam zrobić przerwę w pisaniu bloga. Poniższy wpis jest na pożegnanie z EURO 2012. 

środa, 20 czerwca 2012

Szczawnica, mój drugi dom


Tak się ułożyło, że Szczawnica jest dla mnie drugim domem i spędzam tam prawie każdy długi weekend. To jedno z tych polskich miejsc, w których czas biegnie wolniej i nawet jeden czy dwa dni wystarczą, by naładować akumulatory. Aby taka terapia okazała się jednak skuteczna, trzeba wiedzieć, dokąd i kiedy się udać oraz jakich miejsc i terminów unikać. 

niedziela, 3 czerwca 2012

Co Hiszpanie jadają latem?


Na początku maja przez Polskę przetoczyła się fala upałów. Nim znów z nieba poleje się żar, warto się na to przygotować. Kiedy słupki rtęci w termometrach przekraczają 25°C, dla mnie oznacza to jedno: rozpoczął się sezon na gazpacho! Ten hiszpański chłodnik w swojej najpopularniejszej, andaluzyjskiej odmianie nie zawiera mięsa, ani nie wymaga gotowania. Jest sycący, zdrowy, a co najważniejsze – orzeźwiający. Nierozerwalnie kojarzy mi się z wakacjami w Hiszpanii, kiedy każdego dnia temperatura przekraczała 40°C. 

Nie chwaląc się, najlepsze gazpacho jadłam jednak… u siebie w domu. Przyrządzenie takiej zupy nie jest skomplikowane, ale dość czasochłonne, gdyż wszystkie warzywa należy przepuścić przez drobne sito. Niektórzy pomijają ten krok, ale wierzcie mi, pływające w chłodniku skórki i pestki to nie jest najlepszy pomysł. Oczywiście wiele zależy od jakości składników. Gazpacho wyszło smaczniejsze, kiedy użyłam pomidorów z ogródka albo cebuli przywiezionej z Krymu. A oto i przepis:

Składniki (na duży garnek):
Pół kg pomidorów
Pół kg czerwonej papryki
20 dag zielonej papryki
Pół kg cebuli
1 kg ogórków
4 duże ząbki czosnku
100 ml octu winnego
Natka pietruszki
Sól, pieprz
1 litr wody
250 ml oliwy z oliwek
3-4 kilkudniowe kajzerki 

Warzywa umyj, obierz i pokrój. Ja zazwyczaj odstawiam je na noc do lodówki w dużym garnku wraz z wyciśniętym czosnkiem, aby wszystko się przegryzło. Bagietkę połam, dodaj sól, zalej wodą i octem. Odstaw na 3 godziny. Po tym czasie zmiksuj wszystkie składniki i przetrzyj przez drobne sito. Dopraw solą i pieprzem do smaku. Schłodzone gazpacho podawaj z grzankami.

***

W Hiszpanii byłam dwa razy (nie liczę pobytu na Wyspach Kanaryjskich) i spędziłam tam łącznie trzy tygodnie. Przez ten czas udało mi się zobaczyć prawie wszystkie najważniejsze miejsca, w tym Madryt i Barcelonę. W rywalizacji tych dwóch miast zdecydowanie wygrywa dla mnie stolica. Barcelona wydaje mi się nieco przereklamowana (zwłaszcza za sprawą filmu „Vicky Christina Barcelona”). Może i ma ładne centrum, Gaudiego oraz plażę, ale jej przedmieścia to ponure blokowiska pozbawione charakteru. Madryt natomiast – na tyle, na ile zdołałam go poznać - nawet na obrzeżach sprawia wrażenie królewskiego i reprezentacyjnego miasta. Ciekawe, że kiedy tam byłam, miałam mieszane uczucia. Kilka tygodni wcześniej wróciłam z Londynu, który zachwycił mnie wszechobecnym porządkiem, zaś tu irytowały mnie harmider i zgiełk. Chętnie jednak któregoś dnia do Madrytu wrócę. Paradoksalnie, pomimo postawienia całego domu do góry nogami, nie znalazłam żadnego zdjęcia stamtąd. 

Przy okazji pobytu w Hiszpanii zdecydowanie warto wybrać się na Gibraltar. To niepowtarzalnie miejsce: półwysep, miasto i brytyjskie terytorium zamorskie w jednym. Odkąd Brytyjczycy w XVIII wieku zajęli tę samotną skałę, Gibraltar stał się przedmiotem nieustających sporów. Miejscowa ludność jednak dwukrotnie opowiedziała się w referendum za utrzymaniem status quo. I tak przekroczenie granicy oznacza dziś przejście z jednego świata do drugiego. W jednym panuje hiszpański chaos, a ludzie zamawiają na obiad paellę, podczas gdy kilkaset metrów dalej mamy równiutkie czyste chodniki, czerwone budki telefoniczne i brytyjskie sieciówki. Program zwiedzania obejmuje zawsze wjazd na szczyt zamieszkany zresztą przez makaki, podziwianie roztaczającego się z góry widoku na cieśninę i Maroko oraz spacer siecią tuneli wykorzystywanych w przeszłości przez wojska. Polacy dodatkowo zatrzymują się pod tablicą upamiętniającą śmierć generała Władysława Sikorskiego. Nic dziwnego, że Brytyjczycy przez wieki nie oddali Gibraltaru. Jest to ważny punkt pod względem strategicznym, niesłychanie trudny do zdobycia. 



 


 

sobota, 26 maja 2012

Indy 500, czyli wielkie sportowe święto


W ten weekend odbywa się kolejny wyścig z cyklu Indy Car Series na słynnym torze w Indianapolis. Dzięki determinacji Ani i uprzejmości Bena byłam tam rok temu, kiedy triumfował Dan Wheldon, ten sam, który zginął kilka miesięcy później w tragicznym wypadku na torze w Las Vegas.

Cykl Indy Car Series jest stosunkowo młody, ale mówiąc „Indy 500” ma się na myśli wszystkie wyścigi w historii, jakie odbywały się na Indianapolis Motor Speedway w ostatni weekend maja, a tych było już 95. Choć ścigają się tu także motocykliści, ścigali się również kierowcy Formuły 1, to właśnie majowe zawody mają najdłuższą tradycję i przyciągają rekordowe rzesze amerykańskich kibiców. Popularnością dorównać im mogą jedynie wyścigi NASCAR (pamiętacie je pewnie z filmu „Auta”). Obie kategorie są zresztą do siebie bardzo podobne: często startują w nich ci sami kierowcy, na tych samych torach. 

Indy 500 to dobry interes dla okolicznych mieszkańców niezwiązanych z tą dyscypliną. Właściciele malutkich domków w pobliżu toru za 10-20 $ wynajmują miejsce na swoim trawniku kierowcom, którzy chcą zaparkować i w ten sposób w jeden weekend mogą zarobić więcej niż przez miesiąc. Na takie zawody Amerykanie przyjeżdżają całymi rodzinami (często przyczepami kempingowymi), jeszcze na długo przed startem, zaopatrzeni w koce, grille, radio. Tak więc na rozległym zielonym terenie wewnątrz toru panuje iście piknikowa atmosfera, nawet jeśli nie widać dobrze przebiegu wyścigu. Można za to rozłożyć się na kocu, popijając lemoniadę i się poopalać, gdyż o tej porze roku Słońce w stanie Indiana mocno operuje. Więcej widać natomiast z trybun, gdzie wstęp jest już droższy. W przeciwieństwie do Formuły 1, kierowcy jeżdżą po torze zewnętrznym. Nie ma więc ostrych zakrętów, przez co automatycznie wzrasta średnia prędkość. Jak wskazuje nazwa, do pokonania jest 500 mil, czyli w sumie 200 okrążeń. 

Wyścigom towarzyszą oczywiście rozmaite spektakularne pokazy, na przykład najnowocześniejszych samolotów wojskowych, przelatujących ponad publicznością. Najwięcej emocji wywołuje jednak sam wyścig. W zeszłym roku na 10 okrążeń przed metą na prowadzeniu była Danica Patrick. To nie jedyna kobieta startująca w Indy Car Series, lecz najlepsza i najsławniejsza. Wydawało mi się wcześniej, że popularność zdobyła głównie dzięki reklamom, ale tak nie jest. Danica nierzadko kończy zawody w pierwszej dziesiątce, a kibice naprawdę ją lubią i przyznają, że jest dobra. A że wychowywała się w sąsiednim Illinois, w Indianapolis zawsze może liczyć na gorący doping. 
Tradycją jest, że zamiast szampana, zwycięzca Indy 500 otwiera... butelkę mleka. Aby poczuć niesamowitą atmosferę tego sportowego święta po prostu trzeba tu przyjechać. Większość zawodów z cyklu Indy Car Series odbywa się bowiem w Stanach i to pewnie dlatego wywołują tu one takie emocje.