Co roku zimą publikuję jakiś narciarski wpis – tym razem zapraszam na
chwilę na górę Hahnekamm (Koguci grzebień) w austriackim Kitzbühel, gdzie w
ubiegły weekend odbyła się kolejna edycja najsłynniejszej odsłony Pucharu
Świata w narciarstwie alpejskim.
Kto był w na skokach w Zakopanem
w czasach największej Małyszomanii, ten bez trudu wyobrazi sobie, czym dla
Austriaków jest zjazd w Kitz. W dniu zawodów ściągają tu rzesze kibiców, którzy
ustawiają się tłumnie wzdłuż całej trasy i na trybunach na dole. Wśród nich nie
brakuje lokalnych i zagranicznych celebrytów.
Zawodnicy* ścigają się tu od 1931 roku,
natomiast w 1967 roku rozgrywane w Kitzbühel konkrecje włączono do cyklu
Pucharu Świata. Tradycyjnie, w drugiej połowie stycznia od piątku do niedzieli co
roku odbywa się kilka konkurencji: bieg zjazdowy, supergigant, slalom specjalny
i superkombinacja (do niedawna kombinacja). Areną pierwszej z nich jest słynna
i jedna z najbardziej wymagających tras, Streif.
Długość trasy wynosi 3312 m., a najbardziej
stromy odcinek ma aż 85% nachylenia. Każdy zakręt czy trawers takiej areny
pucharowych zmagań ma swoją nazwę. Na Streifie najbardziej spektakularny
kawałek nosi nazwę Mausefalle (Pułapka na myszy) - nadjeżdżający z prędkością prawie
140 km/h narciarze wykonują tu skoki na odległość 80 metrów!
Choć nie jest to dyscyplina,
którą ogląda się dobrze na żywo (jeżeli stoisz na mecie, zobaczysz tylko
finiszującego zawodnika), telewizja nie daje ani trochę wyobrażenia, jak to
naprawdę wygląda. Chociaż raz trzeba zobaczyć taki zjazd na żywo, tym bardziej,
że w tej konkurencji jeszcze długo nie doczekamy się w Polsce zawodów tej
rangi.
* Tylko mężczyźni. Kobiety ścigały się w Kitz w latach 1931-1961.